..po raz drugi..
moj komputer umarl smiercia tragiczna i walcze, zeby jak najszybciej dorobic sie kolejnego, bo pisanie na telefonie to dla mnie katorga.
Wiem, ze zawiodlam i okropnie sie z tym czuje, jednak czasami nie wszystko idzie tak jakbysmy tego chcieli.
Przepraszam jeszcze raz.
Bajkowe życie w szarej rzeczywistości. Czy będą w stanie spełnić swoje marzenia?
sobota, 15 marca 2014
poniedziałek, 13 stycznia 2014
rozdział *35
***
Nie
potrafiła skupić się na opowieściach Zory o wspólnym wypadzie z Nate’m, z
którego wrócili dzień wcześniej. Chciała, ale wszystkie jej myśli zaprzątały te
dwa cholerne, czerwone paski. Dwa czerwone paski, wywalające jej popaprane
życie do góry nogami. Wciąż zadawała sobie pytanie, jak mogła być dobrą matką,
skoro nikt jej tego nie nauczył, nikt nie pokazał. Przed oczami migały jej
wspomnienia, z których usilnie próbowała wyłapać te odpowiednie, jednak na nic
jej się to zdało. W tym momencie obraz matki nie przypominał tego, którego do
tej pory wykreowała, teraz to była zwykła, obca kobieta i nic nie mogła na to
poradzić. Nic już nie czuła. A to właśnie ona miała stać się matką,
bezpieczeństwem dla tego maleństwa, ale nie wiedziała jak.
-Jessie! To ja się tak
produkuję, a ty po prostu mnie nie słuchasz – Zora dźgnęła palcem w ramię
dziewczyny z udawanym oburzeniem.
Wzięła głęboki wdech i ze
świstem wypuściła powietrze.
-Jestem w ciąży.
Oczy mulatki rozszerzyły
się do nienaturalnych rozmiarów i przez chwilę Jessie myślała, że będzie
wyglądać dokładnie tak samo jak postacie z kreskówek, którym to, przy byle
okazji oczy wychodziły z orbit. Niewiele brakło, by parsknęła śmiechem. I w tym
samym momencie Zora rzuciła się na nią z dzikim okrzykiem, stawiając na nogi
grupkę ludzi przy stolikach i cały personel znajdujący się w knajpce.
-Dus.. dusisz.. mnie.. –
Jessie próbowała złapać oddech, nie mogąc nadziwić się sile, posiadanej przez
przyjaciółkę.
-Przepraszam, o matko, to
cudownie! – krzyknęła.
-Boże, Zora, ciszej.
-Ciszej? Przecież to
cudowna wiadomość! A Taylor? Cieszył się? Pewnie, że się cieszył, po co ja w
ogóle pytam. Jestem taka nierozgarnięta. Byłaś już u lekarza? Mogę następnym
razem iść z tobą?
-Zo..
-Tak bardzo chciałabym już
trzymać maluszka..
-Zo..
-Od kiedy w ogóle wiesz?
Macie już imiona?
Tego było za wiele.
-Zora, do cholery –
warknęła, rozmasowując skronie opuszkami palców. – Jesteś jedyną, która wie.
-Co?! A Taylor? Przecież..
-Dziewczyno, zrobiłam test
wczoraj. Za godzinę mam wizytę, zrobią badania, będę mieć pewność..
-Nie wyglądasz na
szczególnie szczęśliwą. Co się dzieje?
-A jak myślisz? – jęknęła.
-Przepraszam, ale
najwidoczniej nie myślę – odpowiedziała Zora z przekąsem.
-Matka okazała się obcą
osobą, ojciec.. – westchnęła – sama nie wiem, co o tym myśleć. Biologiczna
matka, kim była, czy żyje, czy może umarła.. nie wiem kim jestem, nie wiem czy
nadaję się na matkę..
-Przestań! Weź się w garść
Jessie. Będziesz miała dziecko, zostaniesz najcudowniejszą matką, bo cię znam i
wiem to. Po prostu wiem. A teraz wyciągnij telefon i bez jęczenia zadzwoń do
męża. E, e.. – pokiwała palcem tuż przed nosem Jessie, widząc, że ta ma zamiar
się odezwać – bez gadania.
-Powinnaś startować w
wyborach na gubernatora stanu, ludzie baliby się nie głosować na ciebie.
Niepewnie wyciągnęła z
kieszeni kurtki telefon i powoli zaczęła wstukiwać numer. Już po kilku
sekundach w słuchawce usłyszała głos Taylora.
-Kochanie, czy moglibyśmy
się spotkać za godzinę?
***
Jessie
siedziała w poczekalni wpatrując się z uporem na wskazówki zegara. Ręce jej
drżały, gdy na chwilę skupiła na nich swój wzrok. Zacisnęła je więc w pięści,
biorąc przy tym głębszy wdech. I jeszcze jeden. Zbliżała się godzina jej
wizyty, a Taylora wciąż nie było. Może coś go zatrzymało u ojca, ale przecież
obiecał, że będzie. Nawet był nieco zaniepokojony, przynajmniej tak jej się
wydawało.
-Pani Jessica Higgins.
Miły głos wyrwał ją z
zamyślenia. Uniosła głowę. Tuż przy drzwiach stała kobieta w zielonkawym kitlu,
z idealnie ułożonym kokiem i tym szczerym uśmiechem na twarzy, który rozlał się
ciepłem po jej ciele. Takich gestów potrzebowała. Wytarła spocone dłonie w
spodnie i wstała.
-Jessie..
Odwróciła się gwałtownie.
Taylor wpadł do poczekalni, dysząc ciężko. Ten widok rozczulił ją do tego
stopnia, że nie mogła powstrzymać się od cichego chichotu.
-Może wezwać do ciebie
lekarza, bo wyglądasz jakbyś zaraz miał upaść.
-Bardzo śmieszne kochanie,
czy teraz możesz mi powiedzieć po co tu jesteśmy?
-Chodź – pociągnęła go za
rękę – teraz moja kolej.
Weszli do przestronnego
pomieszczenia w kolorze uspokajającego błękitu. Przy jednym z okien stało
niewielkie metalowe biurko, a za nim kobieta, tym razem w białym kitlu, spod
którego wystawała idealnie skrojona garsonka. Zaraz obok znajdowała się kotara,
a za nią łóżko i kilka aparatur.
-Proszę państwa, proszę
usiąść.
Para zajęła wskazane przez
kobietę krzesła, a sama podeszła do aparatury.
-Panią poproszę tutaj na
łóżko.
Jessie posłusznie wykonała
polecenie i już chwilę później w pokoju rozniósł się dudniący odgłos. BUM BUM.
BUM BUM.
Do Taylora nie od razu
doszło z czym ma do czynienia. Jednak niewiele czasu zajęło mu dodanie dwa do
dwóch, a z chwilą gdy zrozumiał sens wizyty, na chwiejnych nogach podszedł do
łóżka, na którym leżała Jessie. Miała łzy w oczach, tak samo jak on.
-Będę ojcem – wyszeptał,
jakby do siebie.
-Serce dziecka bije mocno,
zresztą to słychać – kobieta uśmiechnęła się spoglądając na obojga rodziców. –
Potrzebujemy teraz kilku badań, a przede wszystkim przyszła mama musi o siebie
dbać.
-Będziemy mieli dziecko..
-Tak kochanie, będziesz
tatą – Jessie uśmiechnęła się przez łzy i zaraz znalazła się w ramionach
mężczyzny.
Stali tak przez chwilę,
śmiejąc się i tuląc do siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na postać kobiety,
będącą obok nich i także uśmiechniętą. Chcąc dać im chwilę dla siebie, usiadła
przy biurku i zaczęła przygotowywać dokumentację dziewczyny.
***
-Jesteś jakaś inna..
Tony uważnie przyjrzał się
bratowej, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Jessie szczelniej opatuliła się
swetrem, wdychając świeże powietrze przesiąknięte deszczem i sosnami. Tyle razu
przyjeżdżali tu z Taylorem, tyle czasu przesiadywała na tej właśnie werandzie,
a wciąż nie mogła nadziwić się intensywności zapachów czy kolorów. Nawet
rozpadający się dom na wzgórzu miał swój wkład w urok jaki rozpościerał się nad
okolicą. Spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
-Wciąż jestem tym wszystkim
oczarowana.. – westchnęła.
-A ja wciąż nie mogę
uwierzyć, że wybrałaś jego zamiast mnie.
Zaśmiała się szczerze,
przytulając do jego boku.
-Brakowało mi twojego
gadania.
-Jesteś szczęśliwa?
Pytanie zaskoczyło ją, więc
uniosła głowę i napotkała wzrok pełen zatroskania, powagi.
-Dlaczego mnie o to pytasz?
-Bo chcę wiedzieć – położył
swoją dłoń na jej drobnej dłoni i westchnął – chcę wiedzieć, że jesteście
szczęśliwi. Taylor dopiero przy tobie się otworzył, zmienił. Jest moim młodszym
bratem, więc rozumiesz..
-Jestem szczęśliwa, mogę z
całą pewnością stwierdzić, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie..
-Nie sądzę, to miano jest
zarezerwowane dla mnie – odezwał się głos z tyłu i jak na komendę para
obejrzała się za siebie.
W drzwiach, oparty o
futrynę stał uśmiechnięty Taylor. W czarnych spodniach, białej koszuli i w
cienkim krawacie prezentował się wyśmienicie. Jakby właśnie zszedł z okładki
Forbes’a i od niechcenia stał w tym miejscu. Jessie uśmiechnęła się czule na
ten widok, zaraz potem zmrużyła oczy.
-Długo nas podsłuchujesz?
-Szkoda, że w ogóle się
odezwałem, mógłbym coś jeszcze usłyszeć, ale mama prosiła bym cię zawołał –
zwrócił się do brata, podchodząc bliżej.
-Jasne, zostawiam was –
puścił oczko do Jessie. – Szkoda tylko, że nie usłyszał jak mówiłaś, o Tony to
ciebie kocham.
Cała trójka parsknęła
śmiechem i po chwili zostali sami, wciąż kręcąc głowami ze śmiechem.
-Ciekawe czy będzie taki
cwany, jak dowie się, że to ja miałem pomóc mamie nakrywać do stołu. Teraz to
on będzie musiał zastąpić mnie.
-Mama kazała zrobić to
tobie?
Taylor dumnie wypiął pierś,
na co dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową. Wciąż zachowywali się jak
dzieci, jak wtedy, gdy ich poznała. Może doszły pojedyncze siwe włosy, ale
wciąż byli tymi wariatami, którzy ganiali się po całym domu, czy stroili z
sobie żarty.
-Taylor!!!! Rusz to dupsko
i mi pomóż!!
Głos Tony’ego rozszedł się
po całym domu i Jessie zachichotała. Zaraz po tym poczuła ciepłą dłoń na swoim
brzuchu, delikatnie gładzącą miejsce, w którym rosło ich dziecko. Ta pieszczota
sprawiła, że z jej ust wyleciały jedyne słowa na jakie w tej chwili było ją
stać.
-Kocham was..
Taylor
porozumiewawczo spojrzał na Jessie, ale ta delikatnie pokiwała głową. Spod
przymkniętych powiek obserwowała otoczenie. Każdy był zajęty posiłkiem jaki
zaserwowała im Lora. Jakby wiedziała, jakby cała ta kolacja była właśnie z ich
powodu. Wielki stół, przy którym właśnie siedzieli, był nakryty biało srebrnym
obrusem, a na nim, pośrodku, znajdowały się trzy szklane wazony z pływającymi w
nich malusieńkimi świeczkami. Serwery i cała zastawa była w tym samym kolorze
co obrus, białe bądź srebrne dodatki dodawały całej kolacji stylu, szyku i
elegancji.
Jessie wsadziła do ust kęs
pieczeni i poczuła lekkie kopnięcie w nogę. Westchnęła. Miała go serdecznie
dość, miała ochotę wykopać go i powiedzieć, żeby wrócił jak ona skończy jeść.
Spojrzała na niego marszcząc czoło, jednak najwyraźniej on już podjął decyzję i
wiedziała co za chwilę się stanie.
Nie chciał czekać, już i tak wstrzymywał się od trzech dni
przed zadzwonieniem do rodziców, a przecież wiedział jak szczęśliwi będą, gdy
tylko się dowiedzą. Widział te mordercze spojrzenia, które Jessie posyłała w
jego kierunku, gdy tylko zaczepiał ją, niemo pytając o pozwolenie. Koniec z
czekaniem. Wstał z miejsca i znacząco odchrząknął. Wszyscy, za wyjątkiem Jessie,
unieśli na niego wzrok, ona za to wpatrywała się w swoje złączone dłonie, które
nerwowo zaciskała na kolanach. Położył rękę na jej ramieniu dodając jej tym
samym otuchy. Kąciki ust Jessie uniosły się, więc spojrzał na resztę.
Wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem, chociaż sądząc po minie matki, musiała
się czegoś domyślać.
-Chciałbym.. to znaczy
chcielibyśmy powiedzieć wam, że zostaniemy rodzicami..
No i niczego innego się nie
spodziewał. Matka wydała z siebie dziwny pisk i szybkim krokiem zmniejszyła
odległość między nią a synową, trzymając ją teraz w mocnym uścisku, płakała i
gratulowała im obojgu. Nie obyło się bez jęczenia, że nareszcie. Po
poklepywaniu ze strony Richarda i Tony’ego, przyszedł czas na wpatrywanie się w
obrazek jaki miał przed sobą. Teraz oboje rodziców stało przy Jessie, wypytując
o badania i lekarzy, wypytując kiedy, gdzie i niewiele brakło, żeby parsknął
śmiechem bo czekał już na pytanie „jak”.
-Już myślałem, że będę
musiał pokazać ci jak to się robi.
Usłyszał tuż obok i
szturchnął brata łokciem.
-Teraz przynajmniej wiem,
że z ciebie prawdziwy mężczyzna. Nareszcie doczekamy się bobasa w domu. Ojciec –
Tony podniósł głos w stronę mężczyzny trzymającego się blisko bratowej –
wyciągaj najlepszą szkocką, trzeba to oblać.
Richard ze śmiechem pacnął
się otwartą dłonią w czoło. Wyglądało to tak, jakby sam zastanawiał się,
dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał. Przywołał tylko dłonią Taylora i
skierowali się w stronę białych drzwi, znajdujących się tuż przy wejściu do
kuchni. Już po chwili do nozdrzy chłopaka dostał się specyficzny zapach ziemi,
kurzu, wilgoci, sam dokładniej nie mógł określić czym pachniała piwniczka ojca.
Pamiętał jedynie, że lubił ten zapach - przypominał mu o czasach, gdy z bratem
próbowali się tutaj podkradać, co niejednokrotnie im się udawało. Uśmiechnął się
do własnych wspomnień.
Starszy mężczyzna
przystanął i nacisnął włącznik, zaraz zrobiło się jaśniej. Pomieszczenie nie
było duże. Kamienne ściany utrzymywały chłodniejszą temperaturę, a drewniane
półki, pokryte niewielką warstwą kurzu, mieściły na sobie dobre kilkadziesiąt butelek
wytrawnego trunku – od win po różnego rodzaju whiskey i brandy. Podszedł do
jednego ze stojaków i przez chwilę przyglądał się w milczeniu, po czym sięgnął
po jedną z butelek.
-Ta jest idealna – odwrócił
się w stronę syna. – Nie sądziłem, że doczekamy się z matką tego dnia. Jestem przeszczęśliwy..
I nagle Taylor zobaczył
coś, czego nie dane mu było zobaczyć odkąd pamiętał. Pomimo niezbyt jasnego
światła, widział to wyraźnie. Oczy ojca. Oczy, które nosiły ślady łez. I chyba
dopiero w tym momencie uświadomił sobie, jak odmieniło się życie, nie tylko
jego, ale i całej jego rodziny, odkąd poznał Jessie.
Podszedł do ojca i
przytulił go mocno do siebie, czując równie mocny uścisk.
-Grupowe przytulanie? Wyglądacie
co najmniej dziwnie.
Głos Tony’ego rozszedł się
po piwniczce, zwracając uwagę dwóch mężczyzn. Odwrócili się w jego stronę z
uśmiechami na twarzach.
-Zostawiliście mnie z dwoma
babami, z których jedna jest bombardowana pytaniami – znacząco spojrzał na
brata – mama chce wiedzieć dosłownie wszystko.
-Nie dziwcie się matce,
jest szczęśliwa..
-Dobra, dobra – Tony machnął
ręką – daj wreszcie to uczcić. Nie codziennie zostaję wujkiem, a ty dziadkiem.
Ojciec tylko ostentacyjnie
westchnął i sięgnął po trzy kryształowe szklanki, z których zdmuchnął
nieistniejący pyłek. Otworzył butelkę, przybliżył ją do nosa, powąchał, po czym
z wyraźnie zadowoloną miną rozlał. Po chwili dało się słyszeć dźwięk
obijającego się o siebie szkła.
-Za kolejne pokolenie.
Przepraszam z tak krótki rozdział i za błędy, jeżeli takowe znajdziecie. Szukałam ich i szukałam, ale w oczach mi się już przewraca. Przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale na to kompletnie nie miałam wpływu, boję się, że już się wypaliłam, a jeszcze kilka spraw u Jessie i Taylora jest do wyjaśnienia. Postaram się jak najszybciej napisać kolejny rozdział. Buziollleee :*
poniedziałek, 25 listopada 2013
Wybaczcie.
Wybaczcie. Nie zapomniałam
o blogu, nie zawieszam bloga, chodzi o to, że brakuje mi pomysłu i weny. Chciałabym
dokończyć historię, ale siadam przed kompem i PUSTKA!
Przepraszam, mam nadzieję
że zrozumiecie (o ile ktoś jeszcze tu zagląda).
czwartek, 5 września 2013
rozdział *34
Urlop się skończył, więc trzeba zakasać rękawy i brać się do pracy. Wybaczcie, powinnam się najpierw przywitać. "Heloł" dziołszki moje :D
Rozdział to tzw. świeżak, więc mogą pojawić się błędy, za które z góry przepraszam. No nic, miłego czytania :*
***
Wspomnienia
z całego miesiąca przelatywały przez umysł dziewczyny, tworząc różnobarwny,
długi film. Nie mogła się nie uśmiechać, bo w końcu uważała się za
najszczęśliwszą osobą na świecie. Taylor nie przestawał jej zadziwiać,
wynajdując codziennie jakąś inną atrakcję. Nurkowanie, surfowanie, wspinaczki
towarzyszące im przez cały pobyt na wyspie, sprawiły że wszystko ją bolało. Jednak
i w tej kwestii chłopak, mąż sprawdził się doskonale. Relaksowali się na
wszelkie sposoby kończąc na najcudowniejszym sexie jaki dane jej było
zasmakować.
-Mam nadzieję że to o mnie
myślisz..
Głos tuż przy uchu wyrwał
ją z tego cudownego zamyślenia. Spojrzała w bok z udawanym oburzeniem.
-Mógłbyś dłużej dać mi
pofantazjować.
-Obiecuję, że jak
wylądujemy to nie będziesz musiała już fantazjować – pochylił się jeszcze
bardziej. – Nawet nie wiesz jak jestem podniecony gdy widzę cię tak ubraną.
Jessie delikatnie oblizała
spierzchnięte usta, czując narastające w niej pożądanie, na co chłopak jęknął i
odchylił głowę, przymykając oczy.
-Zwariuję przez ciebie.
Jessie uśmiechnęła się
wygładzając niewidzialne fałdki na białej, zwiewnej sukience, w której Taylor nie
chciał jej teraz oglądać. A to wszystko za sprawą tego iż sukienka nigdy nie
miała szansy zostać dłużej na właścicielce, za każdym razem lądowała gdzieś w
kącie a oni kochali się jak szaleni. Obrazy wróciły, wraz z nimi szkarłatny
rumieniec na jej twarzy.
Nagle samolot zaczął się
trząść i Jessie mocno uchwyciła się oparcia. Tak szybko jak się zaczęły, tak
szybko ucichły. Jednak tego samego nie mogła powiedzieć o swoim żołądku. Dalej odczuwał
turbulencje i z każdą chwilą czuła się gorzej.
-Kochanie co się dzieje? – Taylor
zmartwiony spojrzał na dziewczynę.
-Nie wiem, przez te
wstrząsy chyba będę wymiotować..
Nie mogła dłużej czekać. Chwiejnym
krokiem przeszła przez pokład i zamknęła się w toalecie, zaraz potem dopadła ubikacji.
Raz po raz wypluwała zawartość żołądka, czując ohydny w tej chwili smak homara,
którym raczyła się na obiad.
Taylor stał po drugiej stronie drzwi słysząc jak Jessie się
męczy. Miał już zapukać gdy tuż obok niego pojawiła się stewardessa z szerokim
uśmiechem na twarzy.
-Czy wszystko w porządku?
-Moja żona źle się poczuła
od tych wstrząsów.
-Bardzo mi przykro. Przyniosę
dla państwa wodę i dodatkową poduszkę. Może pańska żona prześpi się trochę i
miejmy nadzieję, że poczuje się lepiej.
-Bardzo dziękuję.
Stewardessa zniknęła za
kotarą i wtedy usłyszał zgrzyt otwieranego zamka. Spojrzał na bladą twarz
dziewczyny, uśmiechnęła się blado dając mu do zrozumienia, że poczuła się
lepiej. Pomógł jej usadowić się na siedzeniu i przykrył ją kocem. Delikatnie ucałował
zroszone kropelkami potu czoło.
-Prześpij się, za trzy
godziny powinniśmy lądować to cię obudzę.
Skinęła głową i oparła się
o jego ramię. Chwilę później usłyszał jej spokojny, miarowy oddech.
Gdy
wylądowali zapadał już zmierzch. Czarne chmury leniwie pełzły po czerwonawym od
słońca niebie. Jessie czuła się już o niebo lepiej, więc zgoniła wszystko na
nieświeże owoce morza. Szli przez halę odlotów i przylotów, trzymając się za
ręce. Uśmiechnięci, szczęśliwi, zakochani. I wtedy zadzwonił telefon Jessie.
***
Spieszyła
się. Tak bardzo chciała zdążyć. Przecież to jej matka, rodzona matka, która
może po drodze pogubiła się w uczuciach, ale wciąż była jej matką. Widziała
spojrzenia Taylora, które raz po raz jej posyłał wraz ze słowami tak odległymi,
że nie potrafiła ich zrozumieć. Łzy ciurkiem spływały po jej twarzy utrudniając
głębsze złapanie powietrza. Byleby tylko być na czas. To teraz było
najważniejsze.
Czas.
Nie wiedziała czy wszystko
działo się tak szybko, czy wręcz ciągnęło się w nieskończoność, ale odetchnęła
widząc majaczący w oddali budynek szpitala Providence.
Odznaczał się na czarnym niebie i wyglądał w tym momencie dość przerażająco. A
może to tylko świadomość tego, że tam właśnie matka walczy o życie, tak
wpływało na obraz jaki miała przed oczami. W dodatku przez łzy, które
nieprzerwanie skapywały z jej podbródka, wszystko było rozmazane.
Drogi z auta do sali
niewiele pamiętała. Głosy lekarzy, pacjentów, dźwięki aparatury i wszelakie
sterylne zapachy. Gdyby nie Taylor otwierałaby po kolei każde z napotkanych
drzwi. To on kierował nią, to on dodawał jej otuchy, był przy niej.
Otworzyła niepewnie drzwi.
Matka leżała na łóżku podpięta do jednej z takich pikających maszyn, które
słyszała podążając za Taylorem przez oddział. Głowę miała zabandażowaną, twarz
poobijaną a z ust wychodziła rurka i sądząc po urządzeniu do jakiego była
odprowadzona, pomagała jej oddychać. Nie sądziła, że stać ją było jeszcze na
jakieś łzy a jednak rozpłakała się, stawiając krok za krokiem by podejść
bliżej. Ostrożnie chwyciła podrapaną dłoń kobiety, jakby ta, za sprawą dotyku
miała się obudzić i odtrącić gest na jaki Jessie się zdobyła. Nie słyszała nic
prócz tej cholernej aparatury, pikającej w nierównym rytmie. Dopiero dłoń
położona na jej ramieniu zmusiła ją do odwrócenia się.
-Kochanie, lekarz chce z
tobą porozmawiać.
Taylor wskazał głową na
mężczyznę, który stał tuż przy łóżku, a którego ona dopiero teraz dostrzegła.
Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
-Nazywam się doktor
Anderson, pani matka miała rozległy uraz czaszki i narządów wewnętrznych. Tak
naprawdę, to czy wszystko będzie dobrze okaże się w ciągu kilkunastu
najbliższych godzin, jednak pani matka potrzebuje nowej wątroby. I to jak
najszybciej..
-Czy mogę oddać jej swoją?
-Jessie.. – Taylor chciał
przerwać jednak nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.
-Czy mogę oddać swoją
wątrobę – powtórzyła, tym razem głośniej, jakby nie przyjmując żadnych
sprzeciwów.
-Jako najbliższa rodzina
jest pani idealnym dawcą. Musimy zrobić kilka badań, żeby..
-Zaczynajmy więc.
-Jessie musimy porozmawiać.
Można? – Chłopak spojrzał wymownie na lekarza, na co ten skinął głową i wyszedł
z sali. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to niebezpieczne?
-A co mam innego zrobić? Patrzeć
jak moja matka umiera?
-A czy ty myślisz, że ona
to doceni? Sama wiesz, że zniszczy wątrobę w przeciągu kilku..
-Nie waż się o niej tak
wypowiadać – wysyczała przez zaciśnięte zęby – nie masz prawa.
-W dupie mam moje prawa,
martwię się o ciebie. O ciebie do cholery.
-Taylor i tak to zrobię, z
tobą czy bez ciebie.. jeżeli mam szansę ją uratować.. – wyszlochała, a zaraz
potem poczuła jak ramiona mężczyzny oplatają jej ciało – ..ja muszę jej pomóc..
Przytulił ją jeszcze
mocniej, głaszcząc delikatnie po włosach, po czym odsunął się spoglądając w
zapłakane oczy.
-Chodź. Zrobimy te badania.
-Będziesz przy mnie? –
pociągnęła nosem.
-Cały czas..
Siedziała w gabinecie, czując palce Taylora splecione z jej
palcami i czekała na lekarza. Miał dostarczyć im wszelkich informacji
związanych z przeszczepem. Mijał kwadrans, a jego jeszcze nie było i szczerze
powiedziawszy to zaczynała się powoli denerwować. Na zewnątrz starała się
zachować pozory spokoju, ale w środku szalał huragan wywracający wszystko do
góry nogami. Nie miała pojęcia co ze sobą począć, jak oderwać się od wszelkich
myśli.
Rozglądała się to w prawo
to w lewo, dostrzegając kolor ścian. Pistacja.
Dostrzegając kilka
dyplomów. Prostokątne, srebrne ramy.
Dostrzegając jedną roślinę.
Paprotka.
Dostrzegając szafkę na
książki. Tytułów połowy nie rozumiała.
Nagle drzwi do pokoju
otworzyły się i ukazała się w nich postać lekarza w całej okazałości. Długi kitel wręcz oślepiał swoją bielą, ale
nie to przykuło jej uwagę. Twarz. Twarz wyrażała konsternację. Usiadł za
wielkim dębowym biurkiem nie spuszczając z Jessie wzroku.
-Kiedy będzie przeszczep? –
nie wytrzymała, pochylając się nieznacznie w jego kierunku.
-Pojawił się problem. Pani
Higgins..
-Jessica..
-.. nie bardzo wiem.. –
odchrząknął – ..nie możesz być dawcą.
-Ale dlaczego?
-Macie inne grupy krwi..
-To przecież jest możliwe.
Przecież ludzie posiadają różne grupy krwi.
-Macie inne grupy krwi pod
względem zgodności genetycznej.
-Co chce pan przez to
powiedzieć?
Wpatrywała się w niego
jakby nagle wyrosły mu czułki na głowie, bądź też jego skóra stała się zielona.
-Nie jesteście
spokrewnione. To nie jest pani biologiczna matka. Przykro mi.
Obraz przed oczami rozmazał
się zupełnie. Pochłonęła ją ciemność.
***
Taylor
trzymał kubek z kawą tuż przy ustach, wpatrując się w śpiącą Jessie. Fotel
przysunął na tyle blisko, by mieć jak najlepszy dostęp do niej, by być
najbliżej jak tylko się dało. Wiadomość o śmierci matki przyszła tego samego
dnia co wiadomość o tym, że nie były ze sobą spokrewnione. Uraz był zbyt rozległy
by mogli ją uratować. W dodatku powstały skrzepy, które w głównej mierze
przyczyniły się do śmierci kobiety. A teraz siedział zamartwiając się o zdrowie
dziewczyny. Była osłabiona, była wycieńczona do granic możliwości. Od dwóch dni
nie zmrużyła oka, płacząc, wręcz wyjąc w poduszkę, więc teraz cieszył się, że
udało jej się zasnąć. I nie ważnym było to, że zażyła leki nasenne przepisane
przez doktora Andersona. Nie potrafił jej pomóc. Bo nie wiedział jak. Usłyszał
cichy dźwięk telefonu dochodzący z salonu i ostrożnie wyszedł z sypialni. Zanim
zamknął za sobą drzwi spojrzał na żonę. Wyglądała tak spokojnie, jakby nic się
w jej życiu teraz nie działo. Westchnął.
Szybkim krokiem przemierzył
salon i odebrał. W słuchawce usłyszał zmartwiony głos Lorraine.
-Cześć synku, jak się
trzyma Jessie?
-Cześć mamo. Śpi.
-Mogę wam w czymś pomóc?
Może przywieźć wam obiad.. cokolwiek?
-Tony był przed godziną,
wpadł na ten sam pomysł. Dzięki.
-Wiadomo już kiedy wydadzą
ciało?
-Jeszcze nie, na razie
czekamy.. – przejechał dłonią po włosach.
-Kochanie, gdybyś czegoś
potrzebował, po prostu dzwoń.
-Wiem mamo, dziękuję.
Pozdrów ojca.
Rozłączył się i opadł na
poduszki w momencie, gdy usłyszał cichy głos za sobą.
-Taylor..
Odwrócił się gwałtownie.
Dziewczyna stała w jednej z jego koszul, z potarganymi włosami i opuchniętymi
oczami, w dodatku boso. A mimo to wciąż była piękna, ponętna, sexowna.
Otrząsnął się i w ułamku sekundy znalazł przy niej.
-Jessie, miałaś wypoczywać.
-Nie wiedziałam gdzie
byłeś..
Uniósł jej podbródek, zmuszając
do spojrzenia na niego.
-Jestem i zawsze będę przy
tobie.
Wspięła się na palce i
pocałowała go. Był przesiąknięty pożądaniem. Tym pocałunkiem, właśnie w tej
chwili podpaliła lont. W pośpiechu zrzucali ubrania, bez problemu docierając do
sofy. Bez długich pieszczot, tylko dziki, uwalniający nagromadzone emocje, sex.
***
Stała
nieruchomo wsłuchując się w pastora wygłaszającego słowa, które miały dodać jej
otuchy. Nie dodawały. Nawet obecność Taylora nie dodawała pokrzepienia w takim
stopniu w jakim by chciała. Nie oglądała się za siebie, bo i po co. Nie było
nikogo. Nikogo prócz pastora i czwórki facetów z zakładu pogrzebowego, którzy
gdyby nie kasa, nie ruszyliby tych tłustych dupsk z ciepłych foteli. Mżyło. I zapewne
dlatego widziała na ich twarzach te grymasy, za które z chęcią zabiłaby jednego
po drugim. Zmięła w ustach najgorsze z przekleństw i skupiła całą swoją uwagę
na czarnej, lakierowanej trumnie. Miała ochotę rzucić się na nią, wytargać
zwłoki kobiety która tam spoczywała i wytrząsnąć z niej jakiekolwiek informacje.
Tyle lat była obrażana, katowana wyzwiskami i ciosami, a teraz to wszystko
okazało się jakąś chorą grą, pieprzoną zabawą Emily. Cała jej miłość, wszelkie
wspomnienia, jej życie.
Wszędzie kłamstwa.
Oszustwa.
Cisnęła gwałtownie białą
różą na prostokątne pudło i odeszła, nie bacząc na spojrzenia jakie w tej
chwili posłali jej wszyscy zebrani. Miała to głęboko w nosie. Potrzebowała
oddechu, chwili dla siebie. Nie wiedziała kiedy zaczęła płakać, nie wiedziała
czy pastor skinął by pochować zmarłą, ale wiedziała jedno – Taylor szedł za
nią. Czuła to całą sobą. Był blisko, jednocześnie dając jej pełną swobodę. Doskonale
ją znał, jak nikt inny, nawet matka.. Nagle żołądek podszedł jej do gardła. Na
tyle szybko, że upadła na kolana i zwróciła śniadanie. Zaraz też, w ułamku
sekundy, poczuła ramiona Taylora.
-Jessie..
-Wszystko dobrze – niedbale
przetarła usta dłonią, wycierając resztki śliny.
Deszcz przybrał na sile,
więc i chłopak szybciej pomógł jej się pozbierać.
-Chcesz pojechać coś zjeść?
-Nie. Chcę jechać do domu.
Zaprowadził ją do auta,
zapiął jej pasy, zamknął za nią drzwi. Wykonywał proste czynności, których ona
nie miała siły robić. Była jak kukiełka, marionetka w rękach lalkarza,
pociągającego za poszczególne sznurki. Starała się przekonać samą siebie, że
chce się odezwać, zrobić cokolwiek, ale prawda była taka, że chciała zamknąć
się w swoim świecie, by w spokoju pomyśleć. W sumie nie robiła nic innego od
dwóch tygodni, od dnia w którym dowiedziała się, że Emily Hawks nie była jej
prawdziwą matką. Przymknęła oczy.
Obudziła się dopiero gdy
Taylor delikatnie pogładził ją po policzku.
-Jesteśmy na miejscu.
Nie odpowiedziała, nie
wiedziała co miałaby odpowiedzieć. Ruszyła przed siebie i po chwili już leżała
w swoim łóżku, pragnąc by znów zasnąć.
Taylor nie wiedział jak jej pomóc, jak choć na chwilę dać
jej ukojenie, odciążyć od tego wszystkiego. Mógł tylko obserwować jak kładzie
się do łóżka i przykrywa kołdrą, by zaraz usłyszeć cichy szloch. Tak było
codziennie, dwa tygodnie płaczu, milczących dni, nieprzespanych nocy. Przeszedł
powoli przez cały salon, kierując swoje kroki w stronę sypialni. Deszcz nie
poprawiał nastroju, bębniąc głośno w szyby i parapety. Rozwiązał krawat i
ściągnął koszulę obchodząc dookoła łóżko. Położył się obok, przytulając wątłe
ciało dziewczyny. Gładząc Jessie po ramieniu czuł jak powoli się uspakaja. Odwróciła
się w jego kierunku i drżącymi rękoma zaczęła gładzić go po torsie. Przytrzymał
jej dłonie i spojrzał w zapłakane oczy.
-Nie tym razem.. od dwóch
tygodni kochasz się ze mną a później znowu zamykasz w swojej skorupie.. odwracasz
się plecami bez słowa – ucałował jej palce, nie spuszczając z niej wzroku.
Milczała.
Jednak on nie zamierzał
milczeć.
-Nie rób mi tego. Przysięgaliśmy
sobie być jednością, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Odsuwasz mnie
od siebie, w sytuacji kiedy..
-W jakiej sytuacji Taylor –
warknęła, wyrywając się z jego uścisku. – Kobieta, która biła mnie przez połowę
życia okazała się zwykłą hipokrytką. Kim jestem do cholery!? Jesteś w stanie mi
na to odpowiedzieć? Myślałam, że jestem jej córką, że na swój popaprany sposób
mnie kocha..
Widział jak drżenie ciała i
łzy cieknące po jej policzku utrudniały wypowiadanie kolejnych słów.
-Nie mam nikogo kto.. kto
mógłby mi powiedzieć kim jestem, kim była moja mama.. dlaczego mnie oddała..
kolejna osoba, dla której byłam ciężarem..
Objęła się rękoma i
rozpłakała na dobre. Wstał, chcąc ją przytulić jednak ona cofnęła się o krok,
powstrzymując go ruchem dłoni.
-Zostaw mnie.
I wyszła. Z sypialni. Z
mieszkania. Drzwi zatrzasnęły się za nią z głośnym łoskotem. Powinien ją
zatrzymać, ale sam nie wiedział czy dobrze by zrobił. Dłuższą chwilę stał
wpatrując się w miejsce gdzie stała Jessie. Zaraz potem podszedł do szafy i
wyciągnął dwie bluzy, jedną od razu zakładając na siebie. Musiał iść jej
poszukać.
Jessie czuła przeszywające ją do szpiku kości zimno. Z zimna
zaczęła szczękać zębami, czego w żaden sposób nie mogła zahamować. Nie potrafiła,
mimo że bardzo chciała. Ciężkie krople moczyły jej ciuchy, pędząc z nieba jak w
jakiejś gonitwie. Rozejrzała się, ale na niewiele jej się to zdało. Deszcz tworzył
jedną wielką zasłonę. Podskoczyła jak oparzona, słysząc głośne kroki za sobą. Odwróciła
się. Widziała ciemny kontur postaci, ale dopiero po chwili była w stanie ją
rozpoznać. Stała w bezruchu, a każdy krok zbliżającego się mężczyzny, ukazywał
coraz więcej szczegółów. Taylor zatrzymał się dopiero przed nią i nie pytając o
zdanie, założył bluzę na jej przemoczone ciuchy. Milczał. Ona też milczała. Stali
tak wpatrując się w siebie, by po chwili zatracić się w gorącym pocałunku.
czwartek, 25 lipca 2013
rozdział *33
Wróciłam, znowu :D. Dopadł mnie leń, taki wakacyjny, wybaczcie :)
Kolejny rozdział.. hmmm.. sama nie wiem kiedy się pojawi, postaram się napisać go jak najszybciej.
Nie zanudzam i życzę miłych i słonecznych wakacji :***
***
Jessie przebudziła się jako pierwsza. Czuła ciepły oddech na
włosach, gdy odwracała powoli głowę. Taylor jeszcze spał, więc nie chciała go
budzić, chociaż miała na niego tak wielką ochotę, że z ledwością powstrzymała
bieg swoich myśli. Najciszej, jak tylko się dało, wstała z łóżka i rozejrzała
się w poszukiwaniu jakiś ciuchów nadających się do porannego paradowania po
domu. Tuż koło fotela zauważyła swoją torbę i już po chwili ubrana w czarne
legginsy i rozciągnięty, ulubiony sweter, podążała w stronę kuchni. Miała
nadzieję, że o tej porze nie zastanie tam nikogo i nie pomyliła się.
Potrzebowała chwili dla siebie. Od wczoraj, jak tylko wrócili, oświadczyli
rodzicom Taylora, że się pobierają. Nigdy nie widziała tak wielkiej radości,
malującej się na ludzkich twarzach. Nigdy nie sądziła, że mogą być aż tak
szczęśliwi.
Chwyciła za kubek z czarną
parującą cieczą. Kawa. Której nie piła od kilku dobrych lat, była teraz czymś,
czego zapragnęła. Ot tak. Usiadła na schodach przed domem. Rześkie powietrze
owiało jej skórę, gdy zapatrzyła się na widok przed sobą. Słońce powoli starało
się przebić przez drzewa, wydłużając ich cienie. Widziała w oddali mgły
unoszące się, zapewne nad jeziorem i zapragnęła tam być. Przyroda budziła się
do życia, a ona już podziwiała jej poczynania.
Jej wzrok skupił się teraz
na błyszczącym kamieniu na jej palcu. Nadal tam był. Nie był jej wymysłem,
pięknym snem. Był prawdziwy. Odstawiła kubek i przejechała palcem po jego
nierównej powierzchni.
-Mam nadzieję, że nie
zastanawiasz się nad tym czy dobrze zrobiłaś?
Podskoczyła wystraszona,
słysząc za sobą głos.
-Jak tak dalej pójdzie, to
zejdę na zawał zanim powiem sakramentalne tak.
Taylor usiadł obok
wpatrując się w nią. Promieniała. Jeszcze nigdy nie była tak piękna, jak
właśnie tego poranka. Aż zaparło mu dech w piersiach. Oparła głowę na jego
ramieniu, splatając ich dłonie.
-I dla twojej wiadomości,
wiem że zrobiłam dobrze..
-Hawks. Swoją drogą jeszcze
trochę i nie będę używać już tego nazwiska względem ciebie – zaśmiał się cicho
– ale jest coś, co dla mnie zrobisz.
Uniosła głowę i spojrzała
zaskoczona na niego.
-Przyrzekłaś mi to rok
temu..
-Co?
-Erotyczny taniec..
-Że co??
-Przyrzekłaś kochanie
zatańczyć na moim kawalerskim.
Jessie pacnęła się otwartą
dłonią w czoło. Pamiętała ten dzień, ale nie sądziła że on teraz sobie o tym
przypomni. Tańczenie dla Taylora jako przyjaciela, było czymś normalnym, bo w
końcu widział ją niejednokrotnie w klubie, ale tańczyć dla niego jako
przyszłego męża..
-Nie ma mowy.
-Tak myślałem – prychnął. –
Tchórzysz.
Znał ją na tyle, że
wiedział jakiej taktyki względem niej użyć. Nie mylił się. Jej oczy szeroko się
otworzyły, tak jak i jej usta, za to jej twarz poczerwieniała. Na myśl przyszły
mu te wszystkie kreskówki, których naoglądały się jako dzieciak. Pulsujące
żyłki na czołach, kropelki wody nad postaciami, czy para ulatująca z czerwonych
uszu. Właśnie w tej chwili to miał przed oczami i niewiele brakowało, żeby
parsknął głośnym śmiechem.
-Śmiesz twierdzić, że
stchórzę?
-Tak, właśnie tak twierdzę.
-To się jeszcze przekonasz.
-Wątpię..
Tego już było za wiele.
Miała ochotę zdzielić go przez łeb, żeby tylko się opamiętał, a on coraz
bardziej ją podjudzał. Nie była tchórzem, więc nie mogła stchórzyć.
-Higgins, lepiej znajdź
odpowiednie miejsce, bo czeka cię niezapomniana noc.
-To na pewno kochanie, na
pewno.
Uśmiechnął się triumfalnie
i cmoknął ją w skroń. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie i najwidoczniej
cała para uszła z niej, jak właśnie na tych bajkach, bo nie widział żadnego
poirytowania na twarzy.
-Zadzwonię dzisiaj do Zory
i pojedziemy do Waco?
-Pewnie, w końcu mamy im
coś ważnego do zakomunikowania, a teraz chodź.. zrobię nam coś na śniadanie.
Chwycił jej dłoń w mocnym
uścisku i wstał pociągając ją za sobą. Stali na wprost siebie.
Widział miłość w jej
oczach.
Widziała miłość w jego
oczach.
Nie odzywali się. Drobna
pieszczota, której w tej chwili się dopuścił, sprawiła że Jessie przymknęła
oczy. Czuł miękkość jej włosów między palcami i zapragnął tylko jednego. Usta
tylko czekały by znów poczuć żar jej ust. Zaraz ten żar przeniósł się na jego
szyję wraz z gorącym oddechem. Tkwili na werandzie wtuleni w siebie jeszcze
przez chwilę, nieświadomi tego, że dwa domy dalej, w otwartych drzwiach ktoś
usilnie zaciskał pięści mając na widoku przytulającą się parę.
***
Taylor
trzymał dłoń Jessie, przechodząc między stolikami, nie przestając się
uśmiechać. Doskonale wiedzieli jaka będzie reakcja ich przyjaciół i nie mylili
się. Siedzieli przy dębowym stole, Nate z otwartą buzią, najwidoczniej chciał
nią trafić do ust by napić się piwa. Zora za to miała tak szeroki uśmiech i
taką minę, że brakowało tylko by zaczęła klaskać i piszczeć. Gdy znaleźli się
dosłownie kilka kroków od nich, Nate już szczerzył się jak głupek.
-Nareszcie razem, tyle
czasu na to czekałem – westchnął cmokając Jessie w policzek.
-Ty to masz pragnienia
stary.
Taylor poklepał chłopaka po
plecach zajmując miejsce koło swojej dziewczyny. Nieprzerwanie trzymał jej
dłoń, kreśląc na skórze przeróżne wzory, co osobiście jej nie przeszkadzało, a
wręcz mocniej ścisnęła jego rękę.
-No to mówcie..
zaginęliście na dobry tydzień – mulatka spojrzała wymownie na Jessie – mam o to
do was..
Zastygła w bezruchu,
wpatrując się w dłoń przyjaciółki zaciśniętej na butelce coli. Jej oczy szeroko
się otworzyły, zaraz potem przeniosła wzrok na Nate’a.
-Czy ty to widzisz?
-Ale co? – chłopak wyglądał
na zdezorientowanego.
Zupełnie nie miał pojęcia o
czym mówiła Zora, za to para po przeciwnej stronie stołu miała niezły ubaw.
Oczywiście zdawali sobie sprawę z tego o czym mówiła dziewczyna. Blondyn
jeszcze przez chwilę próbował rozwikłać zagadkę, a śmiech przyjaciół i
milczenie swojej dziewczyny nie ułatwiało mu sprawy. W końcu Jessie uniosła
dłoń ku górze machając palcami. Dopiero wtedy do niego dotarło.
-No.. o..
Nie potrafił sklecić
jakiegoś sensownego zdania. To tak jakby świadomość tego, że przyjaciele przez
dwa lata okłamywali samych siebie i wszystkich dookoła, w dodatku zaręczyli
się, odebrała mu zdolność racjonalnego myślenia.
-Dałeś teraz przykład tego
jak niewiele masz do powiedzenia.
Taylor zaśmiał się głośno.
-Dobra, dajcie mu już
spokój – Zora przytuliła się do ramienia blondyna – powiedzcie lepiej co
porabialiście przez ten cały czas?
-Sporo tego było.
-Mamy czas.
-No to wypadałoby zacząć od
momentu, kiedy dostałem od Nate’a adres Jessie..
***
Czuła
drżenie całego ciała, ale widziała tylko jej zaciśnięte na kierownicy dłonie.
Ta panika była silniejsza od niej. Koperta w torbie ciążyła niemiłosiernie,
jakby nagle stała się jakąś gigantycznie wielką cegłą. Z każdym kilometrem,
każdym metrem bliżej domu, była coraz bardziej zdenerwowana. Słysząc w
głośnikach utwór „Hurricane” wyłączyła
radio, mimo że uwielbiała ten kawałek. Teraz jednak bardziej stresował niż
uspakajał. Nie wiedziała w jakim humorze zastanie matkę, czy będzie trzeźwa,
czy tak jak zwykle pijana. Czy w ogóle otworzy, czy przyjdzie jej stać przed
drzwiami.
W końcu zaparkowała pod
domem.
Ta sama pordzewiała bramka.
Te same zgniłozielone okiennice. Ta sama odrapana farba. Nic się nie zmieniło.
Ona też się nie zmieniła. Wciąż bała się zachowania matki, jednocześnie mając
nadzieję, że jakimś cudem kobieta będzie traktować ją jak na matkę przystało.
Przełknęła głośno ślinę,
wytarła spocone dłonie w spodnie i mocno uchwyciła swoją torebkę.
Wysiadła. Każdy krok
okazywał się trudniejszy niż przypuszczała. Stawiała je niepewnie, jakby
dopiero co uczyła się chodzić. Doszła wreszcie do drzwi, chociaż wydawało jej
się, że od opuszczenia auta minęły wieki.
-Weź się w garść –
wyszeptała, pukając.
Odczekała chwilę i już
miała pukać drugi raz, gdy drzwi nagle otworzyły się. Matka w pierwszej chwili
wydawała się być zaskoczoną, zaraz jej twarz przybrała ten sam wyraz co zawsze,
wściekłość.
-Czego chcesz? Nie masz tu
powrotu.
Słowa zabolały, ale
postanowiła nie dać tego po sobie poznać. Nie odzywając się, sięgnęła dłonią do
torebki i wyciągnęła śnieżnobiałą kopertę.
-Przywiozłam ci zaproszenie
na ślub, chciałabym..
-Bierzesz ślub? –
prychnęła. – Takie zero jak ty? Powiem ci jedno, miłość to jedno wielkie bagno,
gówno, w które jak wdepniesz to.. – ucięła nagle – zejdź mi z oczu. Nie chcę
więcej cię oglądać.
Zatrzasnęła drzwi, znikając
w głębi domu. Jessie stała tam nadal, z mokrymi od łez policzkami, z kolejną
raną na sercu, z kopertą w drżącej ręce.
Nie wiedziała jak znalazła
się w samochodzie, nie pamiętała drogi do domu, za to poczuła dłonie Taylora
mocno ją obejmujące i szepczące usta. Chwilę tak trwali, jednak ta chwila
musiała się skończyć i wreszcie chłopak odsunął ją od siebie.
-Cholera, mogłem z tobą
jechać to się uparłaś.
Widziała złość w oczach,
tego po prostu nie dało się nie zauważyć.
-Nic takiego się nie stało
– wychrypiała, odzyskując wreszcie kontrolę nad swoim ciałem.
-Właśnie widzę.
-Mówię poważnie, byłam na
cmentarzu i trochę się rozkleiłam.
Musiała skłamać. Nie
chciała, ale to było w tym momencie najlepsze wyjście. Nie wyglądał na takiego
co uwierzyłby w jej słowa, ale wolała nie dolewać oliwy do ognia.
-No a co z matką? Byłaś u
niej?
-Byłam, ale nie zastałam
jej więc wrzuciłam zaproszenie razem z listami. Umieram z głodu, dasz się
zaprosić na pizzę?
-Na pewno wszystko w
porządku?
-Jak najbardziej – uciekła
wzrokiem. – Idziemy?
Uchwycił jej dłoń, więc
uniosła głowę. Jego twarz rozświetlił najwspanialszy z uśmiechów, miód na jej
serce. Tylko, że w tej właśnie chwili dopadło ją poczucie winy. Okłamała go. Pocieszała
się jedynie tym, że skłamała w dobrej wierze.
***
Pub
był przepełniony. Nic dziwnego, w końcu był jednym z ulubionych lokali w
mieście. W dodatku w ten ciepły, sobotni wieczór, ludzie najwidoczniej
potrzebowali odskoczni po całym tygodniu pracy. Dlatego też okupywali teraz
bar. Z zewnątrz może nie wyglądał zachęcająco, czym najprawdopodobniej
odstraszał przyjezdnych. Szyld, która lata świetności miał już za sobą, świecił
na przemian dwoma kieliszkami do złudzenia przypominającymi kieliszki od
Martini. Z zewnątrz było jeszcze widać rząd okien tuż przy płycie chodnika, ale
co działo się w środku tego już nie dało się dostrzec. Zapewne przez brud,
który osadzał się latami. Do lokalu prowadziły schody w dół, oczywiście
nieoświetlone przez żadną latarnię bądź lampę, żarówka z jedynej lampy jaka tam
była spaliła się wieki temu i teraz nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. Ci,
którzy odwiedzali lokal przyzwyczaili się do tego co z zewnątrz, bo wynagradzało
im to co wewnątrz. Podłoga wyściełana była ciemną wykładziną, ściany o równie
ciemnym odcieniu co podłoga przyozdabiały czarnobiałe fotografie z rodeo.
Zawodnicy, konie, arena, wiwatujący ludzie. To wszystko zostało uwiecznione na
zdjęciach. Już na wejściu, najbardziej w oczy, rzucał się bar. Długi,
wypolerowany, z niezliczoną ilością, wielkością i różniących się od siebie
wyglądem kieliszków, przykuwał spojrzenie. Tuż za barmanem, w lustrzanej tafli
ściany odbijały się butelki alkoholi, małe, duże, wysokie, niskie, niebieskie,
czerwone. Dla każdego coś dobrego, jak zwykł mawiać Vinnie, właściciel baru,
chociaż nikt tak do końca nie wiedział czy to jego prawdziwe imię.
Taylor dokańczał pisanie
sms-a nie wiedząc, że Tony wisi mu nad głową, co jakiś czas upijając piwa z na
wpół opróżnionego kufla.
-Nie wiedziałem braciszku,
że stałeś się taki ckliwy – zaśmiał się klepiąc chłopaka po plecach i tym samym
zwracając na siebie jego uwagę.
Jednak Taylor nawet nie
przerwał czynności, za to uśmiechnął się pod nosem.
-Pogadamy jak się
zakochasz..
-Mnie to nie grozi –
prychnął pod nosem. – Nate z chłopakami utknęli w korku, za pół godziny powinni
być i przeniesiemy się dalej. Tej ostatniej nocy musisz zaszaleć.
-Rany, Tony ja nie umieram,
tylko żenię się..
-To wystarczy.. chociaż
przyznam, trafiłeś na wyjątkową dziewczynę.
-Widzę że zaczynasz
mięknąć.
-Idź, lepiej przynieś
kolejkę. Teraz twoja kolej.
-Słyszałem, że na wieczorze
kawalerskim to drużbowie zajmują się panem młodym.
-Twój wieczór zacznie się
jak dojedzie reszta, a teraz śmigaj – ponaglił go, a z jego twarzy nie schodził
uśmiech – młodszy jesteś..
Taylor westchnął i wstał.
-Nic dziwnego że żadna cię
nie chce, jesteś urodzonym marudą.
Nie czekając na odpowiedź
brata skierował się w stronę okupowanego baru. Jego myśli od razu skierowały
się w stronę Jessie. Zastanawiał się co robi, jak się bawi. Jedna rzecz tak
naprawdę go martwiła, której nie potrafił ot tak wytępić ze swojej głowy. A
mianowicie matka Jessie. Doskonale wiedział, że tego wieczoru gdy dziewczyna
wróciła do domu, widziała się z nią. Płakała przez nią. Nie powiedział, że
wiedział o tym. Nie powiedział, że widział zaproszenie które ona rzekomo
wrzuciła do skrzynki. Milczał, żeby jej nie ranić, żeby nie zamartwiała się
jeszcze nim samym.
-Taylor?
Dźwięk głosu
wypowiadającego jego imię, przywrócił go do rzeczywistości. Tuż obok stała
dziewczyna o ciemnych, krótkich włosach i ciemnych oczach. Znał te oczy,
pamiętał je, chociaż minęło już tyle czasu, tyle lat odkąd ostatni raz ją
widział.
-Annie?
-A jednak to ty –
uśmiechnęła się promiennie. – Nie byłam pewna. Co tam u ciebie?
-Ale się zmieniłaś..
Pamiętał ją jako blondynkę,
z długim warkoczem, z dołeczkami w policzkach gdy tylko się uśmiechnęła. Teraz
też miała te same dołeczki co wtedy.
-Z dziesięć lat się nie
widzieliśmy. Ojciec odszedł ze służby więc wróciliśmy w rodzinne strony..
-Annie, wtedy.. ja nie
powinie..
-Mówisz o tym co się wtedy
wydarzyło? Przestań, było minęło – mocniej zacisnęła pięść, której on nie
widział. – Jesteś tu sam?
-Jestem z Tony’m – wskazał
na jeden ze stolików.
-Masz ochotę na jednego
drinka?
-Jasne.
Usiadła na jednym z krzeseł
przy barze, które chwilę wcześniej zostało zwolnione i zamówili po drinku. Sam
nie wiedział jak miał się do niej odezwać, bo gdy zobaczył długą bliznę na
nadgarstku cała przeszłość powróciła. Pamiętał jej zapłakaną twarz, gdy wyzywał
ją od najgorszych, żeby tylko dała mu spokój.
-..tutaj?
-Słucham?
-Pytałam się, czy mieszkasz
w Austin.
-Tak, przeprowadziliśmy się
kilka tygodni temu.
-Przeprowadziliśmy?
Uścisk na ramieniu sprawił,
że oboje odwrócili głowy. Za nimi stał Tony w towarzystwie Seth’a.
-Chłopaki czekają na
zewnątrz, musimy jechać. No chyba, że wieczór kawalerski chcesz spędzić tutaj..
-Nie, nie, już idę.
Poczekajcie na mnie przed lokalem.
Tak też zrobili, chociaż
Tony miał ochotę wytargać brata za fraki. Rozpoznał ją. Od zawsze uważał ją za
wariatkę, osobę niezrównoważoną psychicznie i niewiele się pomylił. Czy jej
wtedy współczuł? Nie, bo widział jak zachowywała się w stosunku do Taylora. Na
jego miejscu postąpiłby tak samo, a może potraktowałby ją ostrzej. W drzwiach
odwrócił się jeszcze w stronę baru. Brat wlał do ust resztki drinka. Miał
nadzieję, że Annie nie będzie starać się go zatrzymać, bo coś mu w tej
dziewczynie nie pasowało, a on zdecydowanie zawierzał swojej intuicji.
-Żenisz się? – uśmiechnęła
się, chociaż gołym okiem widać było, że ta informacja w pewien sposób ją
dotknęła.
-Tak, za kilka dni. Annie
miło było cię spotkać, ale teraz muszę już iść.
-Może jeszcze kiedyś się spotkamy,
no i gratuluję.
-Dzięki. Trzymaj się.
Zaczął przeciskać się przez
tłoczących się ludzi nie widząc wzroku jakim odprowadziła go Annie.
Dopijała kolejnego drinka. Sama dokładnie nie wiedziała jak
się nazywał. Pamiętała jedynie, że było to coś związanego z ekstazą. Zora po
raz kolejny opowiadała jakąś historię, która sprawiła, że zaśmiały się głośno.
Były tylko we dwie, bo Jessie tylko z Zorą się przyjaźniła i tylko przy niej
czuła się swobodnie. Znajdowały się w klubie, w którym nic poza muzyką nie było
słychać. Czasami musiały wzajemnie do siebie krzyczeć, by choć na chwilę
pogadać, a zaraz potem wybuchały głośną salwą śmiechu. Nie można było
powiedzieć, że nie zwracały na siebie uwagi. Ubrane w czarne stroje króliczków
playboya, z puszystymi ogonkami, przy ledwo co zasłoniętych pośladkach, z
bladoróżową muchą przy szyi i puszystymi króliczymi uszkami, były atrakcją
wieczoru. Welon, który Jessie miała przyczepiony do króliczych uszu,
przeszkadzał jej, ale po trzecim drinku przestała zwracać na niego uwagę.
Bawiły się wyśmienicie, ale dudnienie muzyki i brak możliwości swobodnej
rozmowy zrobiły swoje. Po północy miały dość.
-Jedziemy do Continentala – Jessie wstała od stolika
i przez chwilę zastanowiła się czy da radę iść.
-No wreszcie chwilę odetchnę.
Nogi włażą mi.. doskonale wiesz gdzie.
Pospiesznie wstała i chwilę
później czekały na jakąkolwiek taksówkę. Noc była wyjątkowo ciepła jak na
koniec września i Jessie głęboko wciągnęła powietrze.
-Czy coś cię martwi? – Zora
utkwiła wzrok w przyjaciółce.
-Nie, dlaczego pytasz?
-Od kilku dni wyglądasz
tak, jakbyś się czymś martwiła. Martwisz się ślubem?
-Nie, skąd.
Mulatka myślała, że Jessie
coś jeszcze powie ale zaległa między nimi cisza. Wiedziała, czuła że coś ją
trapi jednak nic nie mogła na to poradzić.
-No ok, czyli nie mam co
liczyć na to, że mi powiesz.
Dziewczyna zaśmiała się.
Szczerze. Bo przy Zorze nie potrafiła inaczej.
-Uwielbiam cię, wiesz?
-Pff. Tylko uwielbiasz? Ja
cię kocham dziewczyno! A ty mówisz marne uwielbiam? Jak możesz tak mnie ranić..
– jej płaczliwy głos spowodował kolejną porcję śmiechu. Prawda była jednak
taka, że w dużej mierze rozweselił je alkohol.
Nawet w taksówce nie
potrafiły się uspokoić. Te pół godziny, które spędziły z kierowcą, sprawiło że
ze śmiechu rozbolały je brzuchy, bo mężczyzna sypał kawałami jak z rękawa. W
końcu wycierając zapłakane oczy, pożegnały się z taksówkarzem i stanęły przed
lokalem.
-Jeszcze pięć minut i
posikałabym mu się na siedzeniu – Jessie odetchnęła z ulgą.
-Ten facet zabija śmiechem,
współczuje jego żonie.
Zora zaśmiała się w głos,
po czym złapała za brzuch i jęknęła głośno.
-Jutro będę mieć zakwasy.
Otworzyła przed Jessie
drzwi i weszły. Od razu do ich uszu dotarła muzyka. I tego właśnie
potrzebowały. Spokojnej klimatycznej muzyki, do potańczenia i napicia się a nie
tej sieczki, jak to Zora nazwała, którą przez pół wieczora były maltretowane.
Nie zdziwiły się posyłanymi w ich kierunku spojrzeniami mężczyzn bądź kobiet,
strojem nie pasowały do miejsca w którym się właśnie znalazły, ale miały to gdzieś.
Jedynym celem była dobra zabawa, a tego wieczora takiej im nie brakowało.
Zobaczył
ją bawiącą się w najlepsze i przykuwającą wzrok niejednego faceta na sali. Był
zdziwiony, że na tyle klubów wybrali ten, w którym bawiły się dziewczyny.
Jednak zdziwienie szybko zastąpiła radość. Podszedł niezauważony i klepnął
Jessie w pośladek. Odwróciła się gwałtownie i mógłby przysiąc, że była gotowa
do ataku.
-Higgins, cholera, mogłam
ci przywalić. Doskonale wiesz, że mam niekontrolowane ruchy.
-Hawks, ja po prostu nie
mogłem sobie tego odmówić.
Przyciągnął ją do siebie i
gorąco pocałował. Wyczuł smak alkoholu, który zmieszał się ze smakiem whiskey,
wypitej tuż przed przyjściem tutaj. Z każdą sekundą chciał jej więcej, i
więcej.
-Dajcie sobie na
wstrzymanie – tuż za nimi usłyszeli głos Tony’ego.
Niechętnie oderwali się od
siebie, chociaż wciąż wpatrywali się w swoje oczy. Nie zauważyli nawet kiedy
całe ich towarzystwo rozeszło się, a to żeby potańczyć, a to żeby zamówić
kolejne drinki. Przejechał palcami po jej policzku.
-Stęskniłem się za tobą..
-To tak jak ja.. –
westchnęła z uśmiechem.
-Może się stąd urwiemy?
-Nie powinniśmy ich tak
zostawiać. Przecież to..
-Czy oni wyglądają jakby
nas potrzebowali? – przerwał jej, wskazując dłonią na parkiet.
Nate obściskiwał się z
Zorą, Seth podbijał do jakiejś blondynki w skąpym stroju, a Tony z resztą
chłopaków okupywali bar. Wyglądało jakby w ogóle nie przejmowali się parą, dla
której znaleźli się w tym lokalu.
-Dzisiejszej nocy zabiorę
swojego osobistego króliczka do domu – wyszeptał wprost do jej ucha – i ten
króliczek dla mnie zatańczy..
Jessie gwałtownie oderwała
się od niego i nie reagując na jego pytające spojrzenie, podeszła do Tony’ego.
Widział uśmiech na twarzy brata, gdy coś jej odpowiedział po czym kiwnął głową.
Zaraz obok niego pojawiła się dziewczyna, wyciągając w jego stronę swoją dłoń.
Szczerze powiedziawszy nie wierzył w to, że Jessie może
przed nim zatańczyć, sądził raczej iż się w jakiś sposób wykręci. Najwidoczniej
drinki zrobiły swoje, bo w tym momencie siedział na sofie obserwując
przyjaciółkę, przygotowującą wszystko do występu.
-Naprawdę myślałem że
stchórzysz.
-Zamknij się Higgins –
zaśmiała się – i daj mi chwilę.
Nie odezwał się więcej. Nie
minął kwadrans, a salon tonął w świecach. Zastanawiał się nawet skąd ona
wytrzasnęła tyle świec, i to o tej porze. Niespiesznie zaczęła zapalać każdą z
kolei. Nie przebierała się, nie było takiej potrzeby. Oboje wiedzieli, że zaraz
po tańcu jej ciuszki zostaną rzucone w kąt, o ile dotrwają do końca. Ustawiła
jakiś spokojny utwór i usiadła jakiś metr od niego. Światło świec delikatnie
skrzyło się na jej skórze, a wzrok pełen pożądania jaki miała, patrząc wprost
na niego, sprawił, że oblizał usta. W rytm muzyki podniosła się i podeszła
bliżej. Jej dotyk na jego udach, jej włosy łaskoczące jego pierś. To był
dopiero początek, a on był tak podniecony, że poczuł ból w podbrzuszu. W tańcu
kusiła go, nakręcała, torturowała dotykiem, by zaraz odsunąć się od niego.
Poruszył się nieznacznie, gdy po raz kolejny pochyliła się sexownie w jego
stronę. Nie wytrzymał. Nie był w stanie wytrzymać. Złapał ją za ramiona i
przyciągnął do siebie. Z chwilą wylądowania na jego kolanach, Jessie wpiła się
w usta chłopaka. Gwałtownie wstał, a chcąc ją posadzić na komodzie, strąciła
ręką ramkę tam stojącą. Nawet nie zwrócili na to uwagi. Byli zbyt pochłonięci
sobą. Znaleźli się w swoim własnym niebie i piekle zarazem, bo powiedzenie
„Gorąco jak w piekle” wpasowało się tu idealnie.
***
Tarcza
księżyca ukazała się w całej swojej potędze. Wielka, błyszcząca, przynosząca
ochłodzenie po gorącym dniu. Rozjaśniała bladym światłem wszystko w jej
zasięgu, ocean, plażę, drzewa. Westchnęła. Znowu to samo. Wątpliwości dopadały
ją, gdy tylko zostawała sama, gdy nie było w pobliżu kogoś kto mógłby na chwilę
oderwać ją od tych chorych myśli. Wiedziała, że robi dobrze, że tego chce,
jednak słowa matki odnośnie miłości przyćmiewały całe jej szczęście. Nie
musiała być na ślubie, by psuć wszystko
-Wszędzie cię szukam..
Odwróciła powoli głowę,
spoglądając na postać siadającą na piasku obok niej. Wręczyła jej szklankę z
bursztynowym trunkiem i sądząc po intensywnym zapachu, była to whiskey.
-Dzięki. Dlaczego byłam
poszukiwana, stało się coś?
-Chłopaki urządzili sobie
pokaz muskułów, szkoda to przegapić. – Zora zaśmiała się pociągając dość spory
łyk.
-Dzisiaj sobie to daruje –
uśmiechnęła się, jednak wzrok utkwiła w kilku kostkach lodu, pływających w
szklance. Mulatka nie wiedziała jak pomóc przyjaciółce, bo pytając się wprost
ta kategorycznie zaprzeczała by cokolwiek mogło ją gnębić, jednak ona po prostu
czuła, że coś jest nie tak.
-Znasz prawdę o moim ojcu,
wiesz jak i kiedy umarł..
Zora przytaknęła, chociaż
Jessie nawet na nią nie patrzyła.
-..powiedziałam ci, że
matka jest zapracowana. Gówno prawda – prychnęła, opróżniając szklankę i
krzywiąc się nieznacznie – odkąd umarł ojciec nie miała dla mnie czasu a
wręcz.. – zamilkła na chwilę – ..chodzi o to, że byłam u niej ostatnio i
powiedziała mi coś na kształt tego iż miłość to jedno wielkie kłamstwo..
-Bzdura – Zora zareagowała
natychmiast – przykro mi że ci to mówię, ale twoja mama nie ma pojęcia co
oznacza miłość. Jessie czy twoje uczucie do Taylora to kłamstwo?
-Nie.
-A czy myślisz, że uczucie
Taylora do ciebie?
-Raczej nie..
-Bez tego raczej. Kochacie
się, przyjaźnicie. Dlaczego ty nigdy nie pamiętasz tego co ważne, jak na
przykład tego kolorowego drinka z Continentala,
a pamiętasz bzdury którymi cię karmią.
Parsknęły śmiechem, bo obie
w tym samym momencie przypomniały sobie własne poczynania na panieńskim,
próbując zapamiętać skład drinka podawanego przez barmana, co przy ich stanie
było awykonalne.
-To moja matka..
-Kobieto, bierzesz ślub w
najpiękniejszym miejscu na ziemi, kocha cię cudowny facet, którego kochasz
równie mocno. Jego rodzice cię kochają. Bierz z życia to, co ono ci oferuje,
zwłaszcza jeżeli są to szczęśliwe momenty.
Zacisnęła mocno pięści,
postanawiając sobie jedno. Matka nie zepsuje jej ślubu. Mogła zatruwać całe jej
życie, ale tego jednego dnia nie pozwoli jej spieprzyć. Zora widząc minę
przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko.
-Masz rację. Wezmę co mi
oferuje, idziemy na pokaz mięśni.
Wstała otrzepując sukienkę
z piasku, zaraz po tym mulatka poszła w jej ślady.
-Wróciła moja Jessie. Taką
cię najbardziej uwielbiam.
***
Wpatrywała
się we własne odbicie i nie wierzyła w swoje szczęście. Biała suknia opinająca
jej ciało. Atłasowa opaska utrzymująca w ryzach jej rozpuszczone włosy. Bukiet
z kwiatów plumerii w spoconych już dłoniach. Miliony myśli przelatywały przez
umysł, miliony wątpliwości. Czy będzie odpowiednią osobą dla Taylora? Czy da mu
szczęście? Pokręciła delikatnie głową, tak by nie zburzyć misternie ułożonej
fryzury nad którą męczyła się od rana Zora i wzięła głęboki wdech. Z chwilą gdy
to zrobiła usłyszała ciche pukanie, zaraz potem w drzwiach pojawiła się postać
Richarda, ubranego w czarne spodnie i białą koszulę. Uśmiechnął się do niej.
-Gotowa?
-Chyba tak..
-Boisz się?
Skinęła niepewnie głową.
Wszedł w głąb pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i stanął tuż przed nią.
-To naturalne. Przynajmniej
tak mi się wydaje. Gdy trzydzieści lat temu stałem przed ołtarzem, byłem tak
zestresowany, że niewiele brakowało bym zwrócił śniadanie. Tak, tak – zaśmiał
się widząc zdziwienie w oczach przyszłej synowej – stres mnie zjadał, ale
wystarczyło zobaczyć Lorraine.. wszystko wtedy przestało mieć znaczenie,
wątpliwości, niepewność, strach. Liczyła się tylko ona.
Wyciągnął w jej stronę
ramię.
-Dziękuję..
-Ni..
-Dziękuję za to, że jesteś
tu ze mną – przerwała mu.
Dalsze słowa utknęły w jej
gardle, tworząc jedną wielką kluchę. Ale Richard nie potrzebował słów. Ujął jej
dłoń pod rękę i uśmiechnął się pokrzepiającą.
Wraz
z otwarciem drzwi uderzyła w nią fala ciepłego powietrza jak i feeria barw,
spowodowana zachodzącym słońcem. Wszystko dosłownie tonęło w odcieniach
pomarańczy, złota i czerwieni, nie spodziewała się że sceneria będzie tak
piękna, że zapierało dech w piersi. W tle leciała cicha melodia grana zapewne
na skrzypcach. Szła po dywanie z białych i różowych płatków, słysząc
przyciszone szepty. Niewielu gości biorących udział w przyjęciu weselnych
usadzono po obydwu stronach ścieżki, którą w tej właśnie chwili niespiesznie
przemierzali. Dzisiejszego poranka, widząc krzątającą się obsługę
przygotowującą całe przyjęcie, czuła żal w sercu, że po stronie jej jako panny
młodej nie będzie nikogo. Teraz jednak widząc tych ludzi, rodzinę, przyjaciół
odczuwała jedynie radość w sercu, tak wielką, że uniosła głowę. Wtedy jej wzrok
napotkał spojrzenie Taylora. Richard miał rację. Wszelka niepewność, wszelkie wątpliwości
rozpłynęły się wraz z delikatnym wietrzykiem jaki owiał jej twarz.
Tata..
Myśl ta wywołała uśmiech na
twarzy.
Wreszcie dotarła do
niewielkiego podestu, na którym stał Taylor. A za nim pastor, uśmiechając się
promiennie i poprawiając raz po raz okulary w grubej oprawie. Nie zwracała już
na nikogo uwagi.
Ciepło..
Nie słyszała słów, jakimi
powitał ich powiernik Boga.
Bezpieczeństwo..
Nie widziała ludzi
wpatrujących się w nich z zachwytem.
Spokój..
Nikogo nie było.
Miłość..
Tylko ona i on. I te odczucia,
które wpełzły do jej głowy gdy tylko go zobaczyła. Nagle wszystko inne
przestało mieć znaczenie, brak matki czy też innej rodziny. Tworzyli w tym
momencie coś, za czym goniła przez całe życie.
Nie
mógł oderwać od niej wzroku, od chwili gdy wyszła pod rękę z ojcem, nie
spuszczał z niej wzroku. Ba, nawet nie był w stanie zamrugać. Słowa pastora nie
bardzo do niego docierały. Widział jego otwierające się usta, ale nie wydobywał
się z nich żaden dźwięk, za to dotarł do niego jej głos.
-Przysięgam kochać cię
każdego dnia..
Subskrybuj:
Posty (Atom)