sobota, 15 marca 2014

przepraszam

..po raz drugi..
moj komputer umarl smiercia tragiczna i walcze, zeby jak najszybciej dorobic sie kolejnego, bo pisanie na telefonie to dla mnie katorga.
Wiem, ze zawiodlam i okropnie sie z tym czuje, jednak czasami nie wszystko idzie tak jakbysmy tego chcieli.
Przepraszam jeszcze raz.

poniedziałek, 13 stycznia 2014

rozdział *35






***



Nie potrafiła skupić się na opowieściach Zory o wspólnym wypadzie z Nate’m, z którego wrócili dzień wcześniej. Chciała, ale wszystkie jej myśli zaprzątały te dwa cholerne, czerwone paski. Dwa czerwone paski, wywalające jej popaprane życie do góry nogami. Wciąż zadawała sobie pytanie, jak mogła być dobrą matką, skoro nikt jej tego nie nauczył, nikt nie pokazał. Przed oczami migały jej wspomnienia, z których usilnie próbowała wyłapać te odpowiednie, jednak na nic jej się to zdało. W tym momencie obraz matki nie przypominał tego, którego do tej pory wykreowała, teraz to była zwykła, obca kobieta i nic nie mogła na to poradzić. Nic już nie czuła. A to właśnie ona miała stać się matką, bezpieczeństwem dla tego maleństwa, ale nie wiedziała jak.
-Jessie! To ja się tak produkuję, a ty po prostu mnie nie słuchasz – Zora dźgnęła palcem w ramię dziewczyny z udawanym oburzeniem.
Wzięła głęboki wdech i ze świstem wypuściła powietrze.
-Jestem w ciąży.
Oczy mulatki rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów i przez chwilę Jessie myślała, że będzie wyglądać dokładnie tak samo jak postacie z kreskówek, którym to, przy byle okazji oczy wychodziły z orbit. Niewiele brakło, by parsknęła śmiechem. I w tym samym momencie Zora rzuciła się na nią z dzikim okrzykiem, stawiając na nogi grupkę ludzi przy stolikach i cały personel znajdujący się w knajpce.
-Dus.. dusisz.. mnie.. – Jessie próbowała złapać oddech, nie mogąc nadziwić się sile, posiadanej przez przyjaciółkę.
-Przepraszam, o matko, to cudownie! – krzyknęła.
-Boże, Zora, ciszej.
-Ciszej? Przecież to cudowna wiadomość! A Taylor? Cieszył się? Pewnie, że się cieszył, po co ja w ogóle pytam. Jestem taka nierozgarnięta. Byłaś już u lekarza? Mogę następnym razem iść z tobą?
-Zo..
-Tak bardzo chciałabym już trzymać maluszka..
-Zo..
-Od kiedy w ogóle wiesz? Macie już imiona?
Tego było za wiele.
-Zora, do cholery – warknęła, rozmasowując skronie opuszkami palców. – Jesteś jedyną, która wie.
-Co?! A Taylor? Przecież..
-Dziewczyno, zrobiłam test wczoraj. Za godzinę mam wizytę, zrobią badania, będę mieć pewność..
-Nie wyglądasz na szczególnie szczęśliwą. Co się dzieje?
-A jak myślisz? – jęknęła.
-Przepraszam, ale najwidoczniej nie myślę – odpowiedziała Zora z przekąsem.
-Matka okazała się obcą osobą, ojciec.. – westchnęła – sama nie wiem, co o tym myśleć. Biologiczna matka, kim była, czy żyje, czy może umarła.. nie wiem kim jestem, nie wiem czy nadaję się na matkę..
-Przestań! Weź się w garść Jessie. Będziesz miała dziecko, zostaniesz najcudowniejszą matką, bo cię znam i wiem to. Po prostu wiem. A teraz wyciągnij telefon i bez jęczenia zadzwoń do męża. E, e.. – pokiwała palcem tuż przed nosem Jessie, widząc, że ta ma zamiar się odezwać – bez gadania.
-Powinnaś startować w wyborach na gubernatora stanu, ludzie baliby się nie głosować na ciebie.
Niepewnie wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon i powoli zaczęła wstukiwać numer. Już po kilku sekundach w słuchawce usłyszała głos Taylora.
-Kochanie, czy moglibyśmy się spotkać za godzinę?



***

Jessie siedziała w poczekalni wpatrując się z uporem na wskazówki zegara. Ręce jej drżały, gdy na chwilę skupiła na nich swój wzrok. Zacisnęła je więc w pięści, biorąc przy tym głębszy wdech. I jeszcze jeden. Zbliżała się godzina jej wizyty, a Taylora wciąż nie było. Może coś go zatrzymało u ojca, ale przecież obiecał, że będzie. Nawet był nieco zaniepokojony, przynajmniej tak jej się wydawało.
-Pani Jessica Higgins.
Miły głos wyrwał ją z zamyślenia. Uniosła głowę. Tuż przy drzwiach stała kobieta w zielonkawym kitlu, z idealnie ułożonym kokiem i tym szczerym uśmiechem na twarzy, który rozlał się ciepłem po jej ciele. Takich gestów potrzebowała. Wytarła spocone dłonie w spodnie i wstała.
-Jessie..
Odwróciła się gwałtownie. Taylor wpadł do poczekalni, dysząc ciężko. Ten widok rozczulił ją do tego stopnia, że nie mogła powstrzymać się od cichego chichotu.
-Może wezwać do ciebie lekarza, bo wyglądasz jakbyś zaraz miał upaść.
-Bardzo śmieszne kochanie, czy teraz możesz mi powiedzieć po co tu jesteśmy?
-Chodź – pociągnęła go za rękę – teraz moja kolej.
Weszli do przestronnego pomieszczenia w kolorze uspokajającego błękitu. Przy jednym z okien stało niewielkie metalowe biurko, a za nim kobieta, tym razem w białym kitlu, spod którego wystawała idealnie skrojona garsonka. Zaraz obok znajdowała się kotara, a za nią łóżko i kilka aparatur.
-Proszę państwa, proszę usiąść.
Para zajęła wskazane przez kobietę krzesła, a sama podeszła do aparatury.
-Panią poproszę tutaj na łóżko.
Jessie posłusznie wykonała polecenie i już chwilę później w pokoju rozniósł się dudniący odgłos. BUM BUM. BUM BUM.
Do Taylora nie od razu doszło z czym ma do czynienia. Jednak niewiele czasu zajęło mu dodanie dwa do dwóch, a z chwilą gdy zrozumiał sens wizyty, na chwiejnych nogach podszedł do łóżka, na którym leżała Jessie. Miała łzy w oczach, tak samo jak on.
-Będę ojcem – wyszeptał, jakby do siebie.
-Serce dziecka bije mocno, zresztą to słychać – kobieta uśmiechnęła się spoglądając na obojga rodziców. – Potrzebujemy teraz kilku badań, a przede wszystkim przyszła mama musi o siebie dbać.
-Będziemy mieli dziecko..
-Tak kochanie, będziesz tatą – Jessie uśmiechnęła się przez łzy i zaraz znalazła się w ramionach mężczyzny.
Stali tak przez chwilę, śmiejąc się i tuląc do siebie, zupełnie nie zwracając uwagi na postać kobiety, będącą obok nich i także uśmiechniętą. Chcąc dać im chwilę dla siebie, usiadła przy biurku i zaczęła przygotowywać dokumentację dziewczyny.



***

-Jesteś jakaś inna..
Tony uważnie przyjrzał się bratowej, a z jego twarzy nie schodził uśmiech. Jessie szczelniej opatuliła się swetrem, wdychając świeże powietrze przesiąknięte deszczem i sosnami. Tyle razu przyjeżdżali tu z Taylorem, tyle czasu przesiadywała na tej właśnie werandzie, a wciąż nie mogła nadziwić się intensywności zapachów czy kolorów. Nawet rozpadający się dom na wzgórzu miał swój wkład w urok jaki rozpościerał się nad okolicą. Spojrzała na chłopaka z uśmiechem.
-Wciąż jestem tym wszystkim oczarowana.. – westchnęła.
-A ja wciąż nie mogę uwierzyć, że wybrałaś jego zamiast mnie.
Zaśmiała się szczerze, przytulając do jego boku.
-Brakowało mi twojego gadania.
-Jesteś szczęśliwa?
Pytanie zaskoczyło ją, więc uniosła głowę i napotkała wzrok pełen zatroskania, powagi.
-Dlaczego mnie o to pytasz?
-Bo chcę wiedzieć – położył swoją dłoń na jej drobnej dłoni i westchnął – chcę wiedzieć, że jesteście szczęśliwi. Taylor dopiero przy tobie się otworzył, zmienił. Jest moim młodszym bratem, więc rozumiesz..
-Jestem szczęśliwa, mogę z całą pewnością stwierdzić, że jestem najszczęśliwszą osobą na świecie..
-Nie sądzę, to miano jest zarezerwowane dla mnie – odezwał się głos z tyłu i jak na komendę para obejrzała się za siebie.
W drzwiach, oparty o futrynę stał uśmiechnięty Taylor. W czarnych spodniach, białej koszuli i w cienkim krawacie prezentował się wyśmienicie. Jakby właśnie zszedł z okładki Forbes’a i od niechcenia stał w tym miejscu. Jessie uśmiechnęła się czule na ten widok, zaraz potem zmrużyła oczy.
-Długo nas podsłuchujesz?
-Szkoda, że w ogóle się odezwałem, mógłbym coś jeszcze usłyszeć, ale mama prosiła bym cię zawołał – zwrócił się do brata, podchodząc bliżej.
-Jasne, zostawiam was – puścił oczko do Jessie. – Szkoda tylko, że nie usłyszał jak mówiłaś, o Tony to ciebie kocham.
Cała trójka parsknęła śmiechem i po chwili zostali sami, wciąż kręcąc głowami ze śmiechem.
-Ciekawe czy będzie taki cwany, jak dowie się, że to ja miałem pomóc mamie nakrywać do stołu. Teraz to on będzie musiał zastąpić mnie.
-Mama kazała zrobić to tobie?
Taylor dumnie wypiął pierś, na co dziewczyna pokręciła z niedowierzaniem głową. Wciąż zachowywali się jak dzieci, jak wtedy, gdy ich poznała. Może doszły pojedyncze siwe włosy, ale wciąż byli tymi wariatami, którzy ganiali się po całym domu, czy stroili z sobie żarty.
-Taylor!!!! Rusz to dupsko i mi pomóż!!
Głos Tony’ego rozszedł się po całym domu i Jessie zachichotała. Zaraz po tym poczuła ciepłą dłoń na swoim brzuchu, delikatnie gładzącą miejsce, w którym rosło ich dziecko. Ta pieszczota sprawiła, że z jej ust wyleciały jedyne słowa na jakie w tej chwili było ją stać.
-Kocham was..

Taylor porozumiewawczo spojrzał na Jessie, ale ta delikatnie pokiwała głową. Spod przymkniętych powiek obserwowała otoczenie. Każdy był zajęty posiłkiem jaki zaserwowała im Lora. Jakby wiedziała, jakby cała ta kolacja była właśnie z ich powodu. Wielki stół, przy którym właśnie siedzieli, był nakryty biało srebrnym obrusem, a na nim, pośrodku, znajdowały się trzy szklane wazony z pływającymi w nich malusieńkimi świeczkami. Serwery i cała zastawa była w tym samym kolorze co obrus, białe bądź srebrne dodatki dodawały całej kolacji stylu, szyku i elegancji.
Jessie wsadziła do ust kęs pieczeni i poczuła lekkie kopnięcie w nogę. Westchnęła. Miała go serdecznie dość, miała ochotę wykopać go i powiedzieć, żeby wrócił jak ona skończy jeść. Spojrzała na niego marszcząc czoło, jednak najwyraźniej on już podjął decyzję i wiedziała co za chwilę się stanie.

         Nie chciał czekać, już i tak wstrzymywał się od trzech dni przed zadzwonieniem do rodziców, a przecież wiedział jak szczęśliwi będą, gdy tylko się dowiedzą. Widział te mordercze spojrzenia, które Jessie posyłała w jego kierunku, gdy tylko zaczepiał ją, niemo pytając o pozwolenie. Koniec z czekaniem. Wstał z miejsca i znacząco odchrząknął. Wszyscy, za wyjątkiem Jessie, unieśli na niego wzrok, ona za to wpatrywała się w swoje złączone dłonie, które nerwowo zaciskała na kolanach. Położył rękę na jej ramieniu dodając jej tym samym otuchy. Kąciki ust Jessie uniosły się, więc spojrzał na resztę. Wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem, chociaż sądząc po minie matki, musiała się czegoś domyślać.
-Chciałbym.. to znaczy chcielibyśmy powiedzieć wam, że zostaniemy rodzicami..
No i niczego innego się nie spodziewał. Matka wydała z siebie dziwny pisk i szybkim krokiem zmniejszyła odległość między nią a synową, trzymając ją teraz w mocnym uścisku, płakała i gratulowała im obojgu. Nie obyło się bez jęczenia, że nareszcie. Po poklepywaniu ze strony Richarda i Tony’ego, przyszedł czas na wpatrywanie się w obrazek jaki miał przed sobą. Teraz oboje rodziców stało przy Jessie, wypytując o badania i lekarzy, wypytując kiedy, gdzie i niewiele brakło, żeby parsknął śmiechem bo czekał już na pytanie „jak”.
-Już myślałem, że będę musiał pokazać ci jak to się robi.
Usłyszał tuż obok i szturchnął brata łokciem.
-Teraz przynajmniej wiem, że z ciebie prawdziwy mężczyzna. Nareszcie doczekamy się bobasa w domu. Ojciec – Tony podniósł głos w stronę mężczyzny trzymającego się blisko bratowej – wyciągaj najlepszą szkocką, trzeba to oblać.
Richard ze śmiechem pacnął się otwartą dłonią w czoło. Wyglądało to tak, jakby sam zastanawiał się, dlaczego wcześniej o tym nie pomyślał. Przywołał tylko dłonią Taylora i skierowali się w stronę białych drzwi, znajdujących się tuż przy wejściu do kuchni. Już po chwili do nozdrzy chłopaka dostał się specyficzny zapach ziemi, kurzu, wilgoci, sam dokładniej nie mógł określić czym pachniała piwniczka ojca. Pamiętał jedynie, że lubił ten zapach - przypominał mu o czasach, gdy z bratem próbowali się tutaj podkradać, co niejednokrotnie im się udawało. Uśmiechnął się do własnych wspomnień.
Starszy mężczyzna przystanął i nacisnął włącznik, zaraz zrobiło się jaśniej. Pomieszczenie nie było duże. Kamienne ściany utrzymywały chłodniejszą temperaturę, a drewniane półki, pokryte niewielką warstwą kurzu, mieściły na sobie dobre kilkadziesiąt butelek wytrawnego trunku – od win po różnego rodzaju whiskey i brandy. Podszedł do jednego ze stojaków i przez chwilę przyglądał się w milczeniu, po czym sięgnął po jedną z butelek.
-Ta jest idealna – odwrócił się w stronę syna. – Nie sądziłem, że doczekamy się z matką tego dnia. Jestem przeszczęśliwy..
I nagle Taylor zobaczył coś, czego nie dane mu było zobaczyć odkąd pamiętał. Pomimo niezbyt jasnego światła, widział to wyraźnie. Oczy ojca. Oczy, które nosiły ślady łez. I chyba dopiero w tym momencie uświadomił sobie, jak odmieniło się życie, nie tylko jego, ale i całej jego rodziny, odkąd poznał Jessie.
Podszedł do ojca i przytulił go mocno do siebie, czując równie mocny uścisk.
-Grupowe przytulanie? Wyglądacie co najmniej dziwnie.
Głos Tony’ego rozszedł się po piwniczce, zwracając uwagę dwóch mężczyzn. Odwrócili się w jego stronę z uśmiechami na twarzach.
-Zostawiliście mnie z dwoma babami, z których jedna jest bombardowana pytaniami – znacząco spojrzał na brata – mama chce wiedzieć dosłownie wszystko.
-Nie dziwcie się matce, jest szczęśliwa..
-Dobra, dobra – Tony machnął ręką – daj wreszcie to uczcić. Nie codziennie zostaję wujkiem, a ty dziadkiem.
Ojciec tylko ostentacyjnie westchnął i sięgnął po trzy kryształowe szklanki, z których zdmuchnął nieistniejący pyłek. Otworzył butelkę, przybliżył ją do nosa, powąchał, po czym z wyraźnie zadowoloną miną rozlał. Po chwili dało się słyszeć dźwięk obijającego się o siebie szkła.
-Za kolejne pokolenie.










Przepraszam z tak krótki rozdział i za błędy, jeżeli takowe znajdziecie. Szukałam ich i szukałam, ale w oczach mi się już przewraca. Przepraszam, że z takim opóźnieniem, ale na to kompletnie nie miałam wpływu, boję się, że już się wypaliłam, a jeszcze kilka spraw u Jessie i Taylora jest do wyjaśnienia. Postaram się jak najszybciej napisać kolejny rozdział. Buziollleee :*




poniedziałek, 25 listopada 2013

Wybaczcie.



Wybaczcie. Nie zapomniałam o blogu, nie zawieszam bloga, chodzi o to, że brakuje mi pomysłu i weny. Chciałabym dokończyć historię, ale siadam przed kompem i PUSTKA!
Przepraszam, mam nadzieję że zrozumiecie (o ile ktoś jeszcze tu zagląda).

czwartek, 5 września 2013

rozdział *34



Urlop się skończył, więc trzeba zakasać rękawy i brać się do pracy. Wybaczcie, powinnam się najpierw przywitać. "Heloł" dziołszki moje :D
Rozdział to tzw. świeżak, więc mogą pojawić się błędy, za które z góry przepraszam. No nic, miłego czytania :*



 
 



***

Wspomnienia z całego miesiąca przelatywały przez umysł dziewczyny, tworząc różnobarwny, długi film. Nie mogła się nie uśmiechać, bo w końcu uważała się za najszczęśliwszą osobą na świecie. Taylor nie przestawał jej zadziwiać, wynajdując codziennie jakąś inną atrakcję. Nurkowanie, surfowanie, wspinaczki towarzyszące im przez cały pobyt na wyspie, sprawiły że wszystko ją bolało. Jednak i w tej kwestii chłopak, mąż sprawdził się doskonale. Relaksowali się na wszelkie sposoby kończąc na najcudowniejszym sexie jaki dane jej było zasmakować.
-Mam nadzieję że to o mnie myślisz..
Głos tuż przy uchu wyrwał ją z tego cudownego zamyślenia. Spojrzała w bok z udawanym oburzeniem.
-Mógłbyś dłużej dać mi pofantazjować.
-Obiecuję, że jak wylądujemy to nie będziesz musiała już fantazjować – pochylił się jeszcze bardziej. – Nawet nie wiesz jak jestem podniecony gdy widzę cię tak ubraną.
Jessie delikatnie oblizała spierzchnięte usta, czując narastające w niej pożądanie, na co chłopak jęknął i odchylił głowę, przymykając oczy.
-Zwariuję przez ciebie.
Jessie uśmiechnęła się wygładzając niewidzialne fałdki na białej, zwiewnej sukience, w której Taylor nie chciał jej teraz oglądać. A to wszystko za sprawą tego iż sukienka nigdy nie miała szansy zostać dłużej na właścicielce, za każdym razem lądowała gdzieś w kącie a oni kochali się jak szaleni. Obrazy wróciły, wraz z nimi szkarłatny rumieniec na jej twarzy.
Nagle samolot zaczął się trząść i Jessie mocno uchwyciła się oparcia. Tak szybko jak się zaczęły, tak szybko ucichły. Jednak tego samego nie mogła powiedzieć o swoim żołądku. Dalej odczuwał turbulencje i z każdą chwilą czuła się gorzej.
-Kochanie co się dzieje? – Taylor zmartwiony spojrzał na dziewczynę.
-Nie wiem, przez te wstrząsy chyba będę wymiotować..
Nie mogła dłużej czekać. Chwiejnym krokiem przeszła przez pokład i zamknęła się w toalecie, zaraz potem dopadła ubikacji. Raz po raz wypluwała zawartość żołądka, czując ohydny w tej chwili smak homara, którym raczyła się na obiad.

         Taylor stał po drugiej stronie drzwi słysząc jak Jessie się męczy. Miał już zapukać gdy tuż obok niego pojawiła się stewardessa z szerokim uśmiechem na twarzy.
-Czy wszystko w porządku?
-Moja żona źle się poczuła od tych wstrząsów.
-Bardzo mi przykro. Przyniosę dla państwa wodę i dodatkową poduszkę. Może pańska żona prześpi się trochę i miejmy nadzieję, że poczuje się lepiej.
-Bardzo dziękuję.
Stewardessa zniknęła za kotarą i wtedy usłyszał zgrzyt otwieranego zamka. Spojrzał na bladą twarz dziewczyny, uśmiechnęła się blado dając mu do zrozumienia, że poczuła się lepiej. Pomógł jej usadowić się na siedzeniu i przykrył ją kocem. Delikatnie ucałował zroszone kropelkami potu czoło.
-Prześpij się, za trzy godziny powinniśmy lądować to cię obudzę.
Skinęła głową i oparła się o jego ramię. Chwilę później usłyszał jej spokojny, miarowy oddech.
Gdy wylądowali zapadał już zmierzch. Czarne chmury leniwie pełzły po czerwonawym od słońca niebie. Jessie czuła się już o niebo lepiej, więc zgoniła wszystko na nieświeże owoce morza. Szli przez halę odlotów i przylotów, trzymając się za ręce. Uśmiechnięci, szczęśliwi, zakochani. I wtedy zadzwonił telefon Jessie.


***

Spieszyła się. Tak bardzo chciała zdążyć. Przecież to jej matka, rodzona matka, która może po drodze pogubiła się w uczuciach, ale wciąż była jej matką. Widziała spojrzenia Taylora, które raz po raz jej posyłał wraz ze słowami tak odległymi, że nie potrafiła ich zrozumieć. Łzy ciurkiem spływały po jej twarzy utrudniając głębsze złapanie powietrza. Byleby tylko być na czas. To teraz było najważniejsze.
Czas.
Nie wiedziała czy wszystko działo się tak szybko, czy wręcz ciągnęło się w nieskończoność, ale odetchnęła widząc majaczący w oddali budynek szpitala Providence. Odznaczał się na czarnym niebie i wyglądał w tym momencie dość przerażająco. A może to tylko świadomość tego, że tam właśnie matka walczy o życie, tak wpływało na obraz jaki miała przed oczami. W dodatku przez łzy, które nieprzerwanie skapywały z jej podbródka, wszystko było rozmazane.
Drogi z auta do sali niewiele pamiętała. Głosy lekarzy, pacjentów, dźwięki aparatury i wszelakie sterylne zapachy. Gdyby nie Taylor otwierałaby po kolei każde z napotkanych drzwi. To on kierował nią, to on dodawał jej otuchy, był przy niej.
Otworzyła niepewnie drzwi. Matka leżała na łóżku podpięta do jednej z takich pikających maszyn, które słyszała podążając za Taylorem przez oddział. Głowę miała zabandażowaną, twarz poobijaną a z ust wychodziła rurka i sądząc po urządzeniu do jakiego była odprowadzona, pomagała jej oddychać. Nie sądziła, że stać ją było jeszcze na jakieś łzy a jednak rozpłakała się, stawiając krok za krokiem by podejść bliżej. Ostrożnie chwyciła podrapaną dłoń kobiety, jakby ta, za sprawą dotyku miała się obudzić i odtrącić gest na jaki Jessie się zdobyła. Nie słyszała nic prócz tej cholernej aparatury, pikającej w nierównym rytmie. Dopiero dłoń położona na jej ramieniu zmusiła ją do odwrócenia się.
-Kochanie, lekarz chce z tobą porozmawiać.
Taylor wskazał głową na mężczyznę, który stał tuż przy łóżku, a którego ona dopiero teraz dostrzegła. Wyraz jego twarzy nie wróżył nic dobrego.
-Nazywam się doktor Anderson, pani matka miała rozległy uraz czaszki i narządów wewnętrznych. Tak naprawdę, to czy wszystko będzie dobrze okaże się w ciągu kilkunastu najbliższych godzin, jednak pani matka potrzebuje nowej wątroby. I to jak najszybciej..
-Czy mogę oddać jej swoją?
-Jessie.. – Taylor chciał przerwać jednak nie zwróciła na niego najmniejszej uwagi.  
-Czy mogę oddać swoją wątrobę – powtórzyła, tym razem głośniej, jakby nie przyjmując żadnych sprzeciwów.
-Jako najbliższa rodzina jest pani idealnym dawcą. Musimy zrobić kilka badań, żeby..
-Zaczynajmy więc.
-Jessie musimy porozmawiać. Można? – Chłopak spojrzał wymownie na lekarza, na co ten skinął głową i wyszedł z sali. – Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że to niebezpieczne?
-A co mam innego zrobić? Patrzeć jak moja matka umiera?
-A czy ty myślisz, że ona to doceni? Sama wiesz, że zniszczy wątrobę w przeciągu kilku..
-Nie waż się o niej tak wypowiadać – wysyczała przez zaciśnięte zęby – nie masz prawa.
-W dupie mam moje prawa, martwię się o ciebie. O ciebie do cholery.
-Taylor i tak to zrobię, z tobą czy bez ciebie.. jeżeli mam szansę ją uratować.. – wyszlochała, a zaraz potem poczuła jak ramiona mężczyzny oplatają jej ciało – ..ja muszę jej pomóc..
Przytulił ją jeszcze mocniej, głaszcząc delikatnie po włosach, po czym odsunął się spoglądając w zapłakane oczy.
-Chodź. Zrobimy te badania.
-Będziesz przy mnie? – pociągnęła nosem.
-Cały czas..


         Siedziała w gabinecie, czując palce Taylora splecione z jej palcami i czekała na lekarza. Miał dostarczyć im wszelkich informacji związanych z przeszczepem. Mijał kwadrans, a jego jeszcze nie było i szczerze powiedziawszy to zaczynała się powoli denerwować. Na zewnątrz starała się zachować pozory spokoju, ale w środku szalał huragan wywracający wszystko do góry nogami. Nie miała pojęcia co ze sobą począć, jak oderwać się od wszelkich myśli.
Rozglądała się to w prawo to w lewo, dostrzegając kolor ścian. Pistacja.
Dostrzegając kilka dyplomów. Prostokątne, srebrne ramy.
Dostrzegając jedną roślinę. Paprotka.
Dostrzegając szafkę na książki. Tytułów połowy nie rozumiała.
Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i ukazała się w nich postać lekarza w całej okazałości.  Długi kitel wręcz oślepiał swoją bielą, ale nie to przykuło jej uwagę. Twarz. Twarz wyrażała konsternację. Usiadł za wielkim dębowym biurkiem nie spuszczając z Jessie wzroku.
-Kiedy będzie przeszczep? – nie wytrzymała, pochylając się nieznacznie w jego kierunku.
-Pojawił się problem. Pani Higgins..
-Jessica..
-.. nie bardzo wiem.. – odchrząknął – ..nie możesz być dawcą.
-Ale dlaczego?
-Macie inne grupy krwi..
-To przecież jest możliwe. Przecież ludzie posiadają różne grupy krwi.
-Macie inne grupy krwi pod względem zgodności genetycznej.
-Co chce pan przez to powiedzieć?
Wpatrywała się w niego jakby nagle wyrosły mu czułki na głowie, bądź też jego skóra stała się zielona.
-Nie jesteście spokrewnione. To nie jest pani biologiczna matka. Przykro mi.
Obraz przed oczami rozmazał się zupełnie. Pochłonęła ją ciemność.



***

Taylor trzymał kubek z kawą tuż przy ustach, wpatrując się w śpiącą Jessie. Fotel przysunął na tyle blisko, by mieć jak najlepszy dostęp do niej, by być najbliżej jak tylko się dało. Wiadomość o śmierci matki przyszła tego samego dnia co wiadomość o tym, że nie były ze sobą spokrewnione. Uraz był zbyt rozległy by mogli ją uratować. W dodatku powstały skrzepy, które w głównej mierze przyczyniły się do śmierci kobiety. A teraz siedział zamartwiając się o zdrowie dziewczyny. Była osłabiona, była wycieńczona do granic możliwości. Od dwóch dni nie zmrużyła oka, płacząc, wręcz wyjąc w poduszkę, więc teraz cieszył się, że udało jej się zasnąć. I nie ważnym było to, że zażyła leki nasenne przepisane przez doktora Andersona. Nie potrafił jej pomóc. Bo nie wiedział jak. Usłyszał cichy dźwięk telefonu dochodzący z salonu i ostrożnie wyszedł z sypialni. Zanim zamknął za sobą drzwi spojrzał na żonę. Wyglądała tak spokojnie, jakby nic się w jej życiu teraz nie działo. Westchnął.
Szybkim krokiem przemierzył salon i odebrał. W słuchawce usłyszał zmartwiony głos Lorraine.
-Cześć synku, jak się trzyma Jessie?
-Cześć mamo. Śpi.
-Mogę wam w czymś pomóc? Może przywieźć wam obiad.. cokolwiek?
-Tony był przed godziną, wpadł na ten sam pomysł. Dzięki.
-Wiadomo już kiedy wydadzą ciało?
-Jeszcze nie, na razie czekamy.. – przejechał dłonią po włosach.
-Kochanie, gdybyś czegoś potrzebował, po prostu dzwoń.
-Wiem mamo, dziękuję. Pozdrów ojca.
Rozłączył się i opadł na poduszki w momencie, gdy usłyszał cichy głos za sobą.
-Taylor..
Odwrócił się gwałtownie. Dziewczyna stała w jednej z jego koszul, z potarganymi włosami i opuchniętymi oczami, w dodatku boso. A mimo to wciąż była piękna, ponętna, sexowna. Otrząsnął się i w ułamku sekundy znalazł przy niej.
-Jessie, miałaś wypoczywać.
-Nie wiedziałam gdzie byłeś..
Uniósł jej podbródek, zmuszając do spojrzenia na niego.
-Jestem i zawsze będę przy tobie.
Wspięła się na palce i pocałowała go. Był przesiąknięty pożądaniem. Tym pocałunkiem, właśnie w tej chwili podpaliła lont. W pośpiechu zrzucali ubrania, bez problemu docierając do sofy. Bez długich pieszczot, tylko dziki, uwalniający nagromadzone emocje, sex.



***


Stała nieruchomo wsłuchując się w pastora wygłaszającego słowa, które miały dodać jej otuchy. Nie dodawały. Nawet obecność Taylora nie dodawała pokrzepienia w takim stopniu w jakim by chciała. Nie oglądała się za siebie, bo i po co. Nie było nikogo. Nikogo prócz pastora i czwórki facetów z zakładu pogrzebowego, którzy gdyby nie kasa, nie ruszyliby tych tłustych dupsk z ciepłych foteli. Mżyło. I zapewne dlatego widziała na ich twarzach te grymasy, za które z chęcią zabiłaby jednego po drugim. Zmięła w ustach najgorsze z przekleństw i skupiła całą swoją uwagę na czarnej, lakierowanej trumnie. Miała ochotę rzucić się na nią, wytargać zwłoki kobiety która tam spoczywała i wytrząsnąć z niej jakiekolwiek informacje. Tyle lat była obrażana, katowana wyzwiskami i ciosami, a teraz to wszystko okazało się jakąś chorą grą, pieprzoną zabawą Emily. Cała jej miłość, wszelkie wspomnienia, jej życie.
Wszędzie kłamstwa. Oszustwa.
Cisnęła gwałtownie białą różą na prostokątne pudło i odeszła, nie bacząc na spojrzenia jakie w tej chwili posłali jej wszyscy zebrani. Miała to głęboko w nosie. Potrzebowała oddechu, chwili dla siebie. Nie wiedziała kiedy zaczęła płakać, nie wiedziała czy pastor skinął by pochować zmarłą, ale wiedziała jedno – Taylor szedł za nią. Czuła to całą sobą. Był blisko, jednocześnie dając jej pełną swobodę. Doskonale ją znał, jak nikt inny, nawet matka.. Nagle żołądek podszedł jej do gardła. Na tyle szybko, że upadła na kolana i zwróciła śniadanie. Zaraz też, w ułamku sekundy, poczuła ramiona Taylora.
-Jessie..
-Wszystko dobrze – niedbale przetarła usta dłonią, wycierając resztki śliny.
Deszcz przybrał na sile, więc i chłopak szybciej pomógł jej się pozbierać.
-Chcesz pojechać coś zjeść?
-Nie. Chcę jechać do domu.
Zaprowadził ją do auta, zapiął jej pasy, zamknął za nią drzwi. Wykonywał proste czynności, których ona nie miała siły robić. Była jak kukiełka, marionetka w rękach lalkarza, pociągającego za poszczególne sznurki. Starała się przekonać samą siebie, że chce się odezwać, zrobić cokolwiek, ale prawda była taka, że chciała zamknąć się w swoim świecie, by w spokoju pomyśleć. W sumie nie robiła nic innego od dwóch tygodni, od dnia w którym dowiedziała się, że Emily Hawks nie była jej prawdziwą matką. Przymknęła oczy.
Obudziła się dopiero gdy Taylor delikatnie pogładził ją po policzku.
-Jesteśmy na miejscu.
Nie odpowiedziała, nie wiedziała co miałaby odpowiedzieć. Ruszyła przed siebie i po chwili już leżała w swoim łóżku, pragnąc by znów zasnąć.

         Taylor nie wiedział jak jej pomóc, jak choć na chwilę dać jej ukojenie, odciążyć od tego wszystkiego. Mógł tylko obserwować jak kładzie się do łóżka i przykrywa kołdrą, by zaraz usłyszeć cichy szloch. Tak było codziennie, dwa tygodnie płaczu, milczących dni, nieprzespanych nocy. Przeszedł powoli przez cały salon, kierując swoje kroki w stronę sypialni. Deszcz nie poprawiał nastroju, bębniąc głośno w szyby i parapety. Rozwiązał krawat i ściągnął koszulę obchodząc dookoła łóżko. Położył się obok, przytulając wątłe ciało dziewczyny. Gładząc Jessie po ramieniu czuł jak powoli się uspakaja. Odwróciła się w jego kierunku i drżącymi rękoma zaczęła gładzić go po torsie. Przytrzymał jej dłonie i spojrzał w zapłakane oczy.
-Nie tym razem.. od dwóch tygodni kochasz się ze mną a później znowu zamykasz w swojej skorupie.. odwracasz się plecami bez słowa – ucałował jej palce, nie spuszczając z niej wzroku.
Milczała.  
Jednak on nie zamierzał milczeć.
-Nie rób mi tego. Przysięgaliśmy sobie być jednością, na dobre i na złe, w zdrowiu i w chorobie. Odsuwasz mnie od siebie, w sytuacji kiedy..
-W jakiej sytuacji Taylor – warknęła, wyrywając się z jego uścisku. – Kobieta, która biła mnie przez połowę życia okazała się zwykłą hipokrytką. Kim jestem do cholery!? Jesteś w stanie mi na to odpowiedzieć? Myślałam, że jestem jej córką, że na swój popaprany sposób mnie kocha..
Widział jak drżenie ciała i łzy cieknące po jej policzku utrudniały wypowiadanie kolejnych słów.
-Nie mam nikogo kto.. kto mógłby mi powiedzieć kim jestem, kim była moja mama.. dlaczego mnie oddała.. kolejna osoba, dla której byłam ciężarem..
Objęła się rękoma i rozpłakała na dobre. Wstał, chcąc ją przytulić jednak ona cofnęła się o krok, powstrzymując go ruchem dłoni.
-Zostaw mnie.
I wyszła. Z sypialni. Z mieszkania. Drzwi zatrzasnęły się za nią z głośnym łoskotem. Powinien ją zatrzymać, ale sam nie wiedział czy dobrze by zrobił. Dłuższą chwilę stał wpatrując się w miejsce gdzie stała Jessie. Zaraz potem podszedł do szafy i wyciągnął dwie bluzy, jedną od razu zakładając na siebie. Musiał iść jej poszukać.

         Jessie czuła przeszywające ją do szpiku kości zimno. Z zimna zaczęła szczękać zębami, czego w żaden sposób nie mogła zahamować. Nie potrafiła, mimo że bardzo chciała. Ciężkie krople moczyły jej ciuchy, pędząc z nieba jak w jakiejś gonitwie. Rozejrzała się, ale na niewiele jej się to zdało. Deszcz tworzył jedną wielką zasłonę. Podskoczyła jak oparzona, słysząc głośne kroki za sobą. Odwróciła się. Widziała ciemny kontur postaci, ale dopiero po chwili była w stanie ją rozpoznać. Stała w bezruchu, a każdy krok zbliżającego się mężczyzny, ukazywał coraz więcej szczegółów. Taylor zatrzymał się dopiero przed nią i nie pytając o zdanie, założył bluzę na jej przemoczone ciuchy. Milczał. Ona też milczała. Stali tak wpatrując się w siebie, by po chwili zatracić się w gorącym pocałunku.  



czwartek, 25 lipca 2013

rozdział *33




Wróciłam, znowu :D. Dopadł mnie leń, taki wakacyjny, wybaczcie :)
Kolejny rozdział.. hmmm.. sama nie wiem kiedy się pojawi, postaram się napisać go jak najszybciej. 
Nie zanudzam i życzę miłych i słonecznych wakacji :***










***

         Jessie przebudziła się jako pierwsza. Czuła ciepły oddech na włosach, gdy odwracała powoli głowę. Taylor jeszcze spał, więc nie chciała go budzić, chociaż miała na niego tak wielką ochotę, że z ledwością powstrzymała bieg swoich myśli. Najciszej, jak tylko się dało, wstała z łóżka i rozejrzała się w poszukiwaniu jakiś ciuchów nadających się do porannego paradowania po domu. Tuż koło fotela zauważyła swoją torbę i już po chwili ubrana w czarne legginsy i rozciągnięty, ulubiony sweter, podążała w stronę kuchni. Miała nadzieję, że o tej porze nie zastanie tam nikogo i nie pomyliła się. Potrzebowała chwili dla siebie. Od wczoraj, jak tylko wrócili, oświadczyli rodzicom Taylora, że się pobierają. Nigdy nie widziała tak wielkiej radości, malującej się na ludzkich twarzach. Nigdy nie sądziła, że mogą być aż tak szczęśliwi.
Chwyciła za kubek z czarną parującą cieczą. Kawa. Której nie piła od kilku dobrych lat, była teraz czymś, czego zapragnęła. Ot tak. Usiadła na schodach przed domem. Rześkie powietrze owiało jej skórę, gdy zapatrzyła się na widok przed sobą. Słońce powoli starało się przebić przez drzewa, wydłużając ich cienie. Widziała w oddali mgły unoszące się, zapewne nad jeziorem i zapragnęła tam być. Przyroda budziła się do życia, a ona już podziwiała jej poczynania.
Jej wzrok skupił się teraz na błyszczącym kamieniu na jej palcu. Nadal tam był. Nie był jej wymysłem, pięknym snem. Był prawdziwy. Odstawiła kubek i przejechała palcem po jego nierównej powierzchni.
-Mam nadzieję, że nie zastanawiasz się nad tym czy dobrze zrobiłaś?
Podskoczyła wystraszona, słysząc za sobą głos.
-Jak tak dalej pójdzie, to zejdę na zawał zanim powiem sakramentalne tak.
Taylor usiadł obok wpatrując się w nią. Promieniała. Jeszcze nigdy nie była tak piękna, jak właśnie tego poranka. Aż zaparło mu dech w piersiach. Oparła głowę na jego ramieniu, splatając ich dłonie.
-I dla twojej wiadomości, wiem że zrobiłam dobrze..
-Hawks. Swoją drogą jeszcze trochę i nie będę używać już tego nazwiska względem ciebie – zaśmiał się cicho – ale jest coś, co dla mnie zrobisz.
Uniosła głowę i spojrzała zaskoczona na niego.
-Przyrzekłaś mi to rok temu..
-Co?
-Erotyczny taniec..
-Że co??
-Przyrzekłaś kochanie zatańczyć na moim kawalerskim.
Jessie pacnęła się otwartą dłonią w czoło. Pamiętała ten dzień, ale nie sądziła że on teraz sobie o tym przypomni. Tańczenie dla Taylora jako przyjaciela, było czymś normalnym, bo w końcu widział ją niejednokrotnie w klubie, ale tańczyć dla niego jako przyszłego męża..
-Nie ma mowy.
-Tak myślałem – prychnął. – Tchórzysz.
Znał ją na tyle, że wiedział jakiej taktyki względem niej użyć. Nie mylił się. Jej oczy szeroko się otworzyły, tak jak i jej usta, za to jej twarz poczerwieniała. Na myśl przyszły mu te wszystkie kreskówki, których naoglądały się jako dzieciak. Pulsujące żyłki na czołach, kropelki wody nad postaciami, czy para ulatująca z czerwonych uszu. Właśnie w tej chwili to miał przed oczami i niewiele brakowało, żeby parsknął głośnym śmiechem.
-Śmiesz twierdzić, że stchórzę?
-Tak, właśnie tak twierdzę.
-To się jeszcze przekonasz.
-Wątpię..
Tego już było za wiele. Miała ochotę zdzielić go przez łeb, żeby tylko się opamiętał, a on coraz bardziej ją podjudzał. Nie była tchórzem, więc nie mogła stchórzyć.
-Higgins, lepiej znajdź odpowiednie miejsce, bo czeka cię niezapomniana noc.
-To na pewno kochanie, na pewno.
Uśmiechnął się triumfalnie i cmoknął ją w skroń. Kąciki jej ust uniosły się nieznacznie i najwidoczniej cała para uszła z niej, jak właśnie na tych bajkach, bo nie widział żadnego poirytowania na twarzy.
-Zadzwonię dzisiaj do Zory i pojedziemy do Waco?
-Pewnie, w końcu mamy im coś ważnego do zakomunikowania, a teraz chodź.. zrobię nam coś na śniadanie.
Chwycił jej dłoń w mocnym uścisku i wstał pociągając ją za sobą. Stali na wprost siebie.
Widział miłość w jej oczach.
Widziała miłość w jego oczach.
Nie odzywali się. Drobna pieszczota, której w tej chwili się dopuścił, sprawiła że Jessie przymknęła oczy. Czuł miękkość jej włosów między palcami i zapragnął tylko jednego. Usta tylko czekały by znów poczuć żar jej ust. Zaraz ten żar przeniósł się na jego szyję wraz z gorącym oddechem. Tkwili na werandzie wtuleni w siebie jeszcze przez chwilę, nieświadomi tego, że dwa domy dalej, w otwartych drzwiach ktoś usilnie zaciskał pięści mając na widoku przytulającą się parę.


***

         Taylor trzymał dłoń Jessie, przechodząc między stolikami, nie przestając się uśmiechać. Doskonale wiedzieli jaka będzie reakcja ich przyjaciół i nie mylili się. Siedzieli przy dębowym stole, Nate z otwartą buzią, najwidoczniej chciał nią trafić do ust by napić się piwa. Zora za to miała tak szeroki uśmiech i taką minę, że brakowało tylko by zaczęła klaskać i piszczeć. Gdy znaleźli się dosłownie kilka kroków od nich, Nate już szczerzył się jak głupek.
-Nareszcie razem, tyle czasu na to czekałem – westchnął cmokając Jessie w policzek.
-Ty to masz pragnienia stary.
Taylor poklepał chłopaka po plecach zajmując miejsce koło swojej dziewczyny. Nieprzerwanie trzymał jej dłoń, kreśląc na skórze przeróżne wzory, co osobiście jej nie przeszkadzało, a wręcz mocniej ścisnęła jego rękę.
-No to mówcie.. zaginęliście na dobry tydzień – mulatka spojrzała wymownie na Jessie – mam o to do was..
Zastygła w bezruchu, wpatrując się w dłoń przyjaciółki zaciśniętej na butelce coli. Jej oczy szeroko się otworzyły, zaraz potem przeniosła wzrok na Nate’a.
-Czy ty to widzisz?
-Ale co? – chłopak wyglądał na zdezorientowanego.
Zupełnie nie miał pojęcia o czym mówiła Zora, za to para po przeciwnej stronie stołu miała niezły ubaw. Oczywiście zdawali sobie sprawę z tego o czym mówiła dziewczyna. Blondyn jeszcze przez chwilę próbował rozwikłać zagadkę, a śmiech przyjaciół i milczenie swojej dziewczyny nie ułatwiało mu sprawy. W końcu Jessie uniosła dłoń ku górze machając palcami. Dopiero wtedy do niego dotarło.
-No.. o..
Nie potrafił sklecić jakiegoś sensownego zdania. To tak jakby świadomość tego, że przyjaciele przez dwa lata okłamywali samych siebie i wszystkich dookoła, w dodatku zaręczyli się, odebrała mu zdolność racjonalnego myślenia.
-Dałeś teraz przykład tego jak niewiele masz do powiedzenia.
Taylor zaśmiał się głośno.
-Dobra, dajcie mu już spokój – Zora przytuliła się do ramienia blondyna – powiedzcie lepiej co porabialiście przez ten cały czas?
-Sporo tego było.
-Mamy czas.
-No to wypadałoby zacząć od momentu, kiedy dostałem od Nate’a adres Jessie..


***

Czuła drżenie całego ciała, ale widziała tylko jej zaciśnięte na kierownicy dłonie. Ta panika była silniejsza od niej. Koperta w torbie ciążyła niemiłosiernie, jakby nagle stała się jakąś gigantycznie wielką cegłą. Z każdym kilometrem, każdym metrem bliżej domu, była coraz bardziej zdenerwowana. Słysząc w głośnikach utwór „Hurricane” wyłączyła radio, mimo że uwielbiała ten kawałek. Teraz jednak bardziej stresował niż uspakajał. Nie wiedziała w jakim humorze zastanie matkę, czy będzie trzeźwa, czy tak jak zwykle pijana. Czy w ogóle otworzy, czy przyjdzie jej stać przed drzwiami.
W końcu zaparkowała pod domem.
Ta sama pordzewiała bramka. Te same zgniłozielone okiennice. Ta sama odrapana farba. Nic się nie zmieniło. Ona też się nie zmieniła. Wciąż bała się zachowania matki, jednocześnie mając nadzieję, że jakimś cudem kobieta będzie traktować ją jak na matkę przystało.
Przełknęła głośno ślinę, wytarła spocone dłonie w spodnie i mocno uchwyciła swoją torebkę.
Wysiadła. Każdy krok okazywał się trudniejszy niż przypuszczała. Stawiała je niepewnie, jakby dopiero co uczyła się chodzić. Doszła wreszcie do drzwi, chociaż wydawało jej się, że od opuszczenia auta minęły wieki.
-Weź się w garść – wyszeptała, pukając.
Odczekała chwilę i już miała pukać drugi raz, gdy drzwi nagle otworzyły się. Matka w pierwszej chwili wydawała się być zaskoczoną, zaraz jej twarz przybrała ten sam wyraz co zawsze, wściekłość.
-Czego chcesz? Nie masz tu powrotu.
Słowa zabolały, ale postanowiła nie dać tego po sobie poznać. Nie odzywając się, sięgnęła dłonią do torebki i wyciągnęła śnieżnobiałą kopertę.
-Przywiozłam ci zaproszenie na ślub, chciałabym..
-Bierzesz ślub? – prychnęła. – Takie zero jak ty? Powiem ci jedno, miłość to jedno wielkie bagno, gówno, w które jak wdepniesz to.. – ucięła nagle – zejdź mi z oczu. Nie chcę więcej cię oglądać.
Zatrzasnęła drzwi, znikając w głębi domu. Jessie stała tam nadal, z mokrymi od łez policzkami, z kolejną raną na sercu, z kopertą w drżącej ręce.
Nie wiedziała jak znalazła się w samochodzie, nie pamiętała drogi do domu, za to poczuła dłonie Taylora mocno ją obejmujące i szepczące usta. Chwilę tak trwali, jednak ta chwila musiała się skończyć i wreszcie chłopak odsunął ją od siebie.
-Cholera, mogłem z tobą jechać to się uparłaś.
Widziała złość w oczach, tego po prostu nie dało się nie zauważyć.
-Nic takiego się nie stało – wychrypiała, odzyskując wreszcie kontrolę nad swoim ciałem.
-Właśnie widzę.
-Mówię poważnie, byłam na cmentarzu i trochę się rozkleiłam.
Musiała skłamać. Nie chciała, ale to było w tym momencie najlepsze wyjście. Nie wyglądał na takiego co uwierzyłby w jej słowa, ale wolała nie dolewać oliwy do ognia.
-No a co z matką? Byłaś u niej?
-Byłam, ale nie zastałam jej więc wrzuciłam zaproszenie razem z listami. Umieram z głodu, dasz się zaprosić na pizzę?
-Na pewno wszystko w porządku?
-Jak najbardziej – uciekła wzrokiem. – Idziemy?
Uchwycił jej dłoń, więc uniosła głowę. Jego twarz rozświetlił najwspanialszy z uśmiechów, miód na jej serce. Tylko, że w tej właśnie chwili dopadło ją poczucie winy. Okłamała go. Pocieszała się jedynie tym, że skłamała w dobrej wierze.


***


Pub był przepełniony. Nic dziwnego, w końcu był jednym z ulubionych lokali w mieście. W dodatku w ten ciepły, sobotni wieczór, ludzie najwidoczniej potrzebowali odskoczni po całym tygodniu pracy. Dlatego też okupywali teraz bar. Z zewnątrz może nie wyglądał zachęcająco, czym najprawdopodobniej odstraszał przyjezdnych. Szyld, która lata świetności miał już za sobą, świecił na przemian dwoma kieliszkami do złudzenia przypominającymi kieliszki od Martini. Z zewnątrz było jeszcze widać rząd okien tuż przy płycie chodnika, ale co działo się w środku tego już nie dało się dostrzec. Zapewne przez brud, który osadzał się latami. Do lokalu prowadziły schody w dół, oczywiście nieoświetlone przez żadną latarnię bądź lampę, żarówka z jedynej lampy jaka tam była spaliła się wieki temu i teraz nikt nie zaprzątał sobie tym głowy. Ci, którzy odwiedzali lokal przyzwyczaili się do tego co z zewnątrz, bo wynagradzało im to co wewnątrz. Podłoga wyściełana była ciemną wykładziną, ściany o równie ciemnym odcieniu co podłoga przyozdabiały czarnobiałe fotografie z rodeo. Zawodnicy, konie, arena, wiwatujący ludzie. To wszystko zostało uwiecznione na zdjęciach. Już na wejściu, najbardziej w oczy, rzucał się bar. Długi, wypolerowany, z niezliczoną ilością, wielkością i różniących się od siebie wyglądem kieliszków, przykuwał spojrzenie. Tuż za barmanem, w lustrzanej tafli ściany odbijały się butelki alkoholi, małe, duże, wysokie, niskie, niebieskie, czerwone. Dla każdego coś dobrego, jak zwykł mawiać Vinnie, właściciel baru, chociaż nikt tak do końca nie wiedział czy to jego prawdziwe imię.
Taylor dokańczał pisanie sms-a nie wiedząc, że Tony wisi mu nad głową, co jakiś czas upijając piwa z na wpół opróżnionego kufla.
-Nie wiedziałem braciszku, że stałeś się taki ckliwy – zaśmiał się klepiąc chłopaka po plecach i tym samym zwracając na siebie jego uwagę.
Jednak Taylor nawet nie przerwał czynności, za to uśmiechnął się pod nosem.
-Pogadamy jak się zakochasz..
-Mnie to nie grozi – prychnął pod nosem. – Nate z chłopakami utknęli w korku, za pół godziny powinni być i przeniesiemy się dalej. Tej ostatniej nocy musisz zaszaleć.
-Rany, Tony ja nie umieram, tylko żenię się..
-To wystarczy.. chociaż przyznam, trafiłeś na wyjątkową dziewczynę.
-Widzę że zaczynasz mięknąć.
-Idź, lepiej przynieś kolejkę. Teraz twoja kolej.
-Słyszałem, że na wieczorze kawalerskim to drużbowie zajmują się panem młodym.
-Twój wieczór zacznie się jak dojedzie reszta, a teraz śmigaj – ponaglił go, a z jego twarzy nie schodził uśmiech – młodszy jesteś..
Taylor westchnął i wstał.
-Nic dziwnego że żadna cię nie chce, jesteś urodzonym marudą.
Nie czekając na odpowiedź brata skierował się w stronę okupowanego baru. Jego myśli od razu skierowały się w stronę Jessie. Zastanawiał się co robi, jak się bawi. Jedna rzecz tak naprawdę go martwiła, której nie potrafił ot tak wytępić ze swojej głowy. A mianowicie matka Jessie. Doskonale wiedział, że tego wieczoru gdy dziewczyna wróciła do domu, widziała się z nią. Płakała przez nią. Nie powiedział, że wiedział o tym. Nie powiedział, że widział zaproszenie które ona rzekomo wrzuciła do skrzynki. Milczał, żeby jej nie ranić, żeby nie zamartwiała się jeszcze nim samym.
-Taylor?
Dźwięk głosu wypowiadającego jego imię, przywrócił go do rzeczywistości. Tuż obok stała dziewczyna o ciemnych, krótkich włosach i ciemnych oczach. Znał te oczy, pamiętał je, chociaż minęło już tyle czasu, tyle lat odkąd ostatni raz ją widział.
-Annie?
-A jednak to ty – uśmiechnęła się promiennie. – Nie byłam pewna. Co tam u ciebie?
-Ale się zmieniłaś..
Pamiętał ją jako blondynkę, z długim warkoczem, z dołeczkami w policzkach gdy tylko się uśmiechnęła. Teraz też miała te same dołeczki co wtedy.
-Z dziesięć lat się nie widzieliśmy. Ojciec odszedł ze służby więc wróciliśmy w rodzinne strony..
-Annie, wtedy.. ja nie powinie..
-Mówisz o tym co się wtedy wydarzyło? Przestań, było minęło – mocniej zacisnęła pięść, której on nie widział. – Jesteś tu sam?
-Jestem z Tony’m – wskazał na jeden ze stolików.
-Masz ochotę na jednego drinka?
-Jasne.
Usiadła na jednym z krzeseł przy barze, które chwilę wcześniej zostało zwolnione i zamówili po drinku. Sam nie wiedział jak miał się do niej odezwać, bo gdy zobaczył długą bliznę na nadgarstku cała przeszłość powróciła. Pamiętał jej zapłakaną twarz, gdy wyzywał ją od najgorszych, żeby tylko dała mu spokój.
-..tutaj?
-Słucham?
-Pytałam się, czy mieszkasz w Austin.
-Tak, przeprowadziliśmy się kilka tygodni temu.
-Przeprowadziliśmy?
Uścisk na ramieniu sprawił, że oboje odwrócili głowy. Za nimi stał Tony w towarzystwie Seth’a.
-Chłopaki czekają na zewnątrz, musimy jechać. No chyba, że wieczór kawalerski chcesz spędzić tutaj..
-Nie, nie, już idę. Poczekajcie na mnie przed lokalem.
Tak też zrobili, chociaż Tony miał ochotę wytargać brata za fraki. Rozpoznał ją. Od zawsze uważał ją za wariatkę, osobę niezrównoważoną psychicznie i niewiele się pomylił. Czy jej wtedy współczuł? Nie, bo widział jak zachowywała się w stosunku do Taylora. Na jego miejscu postąpiłby tak samo, a może potraktowałby ją ostrzej. W drzwiach odwrócił się jeszcze w stronę baru. Brat wlał do ust resztki drinka. Miał nadzieję, że Annie nie będzie starać się go zatrzymać, bo coś mu w tej dziewczynie nie pasowało, a on zdecydowanie zawierzał swojej intuicji.

-Żenisz się? – uśmiechnęła się, chociaż gołym okiem widać było, że ta informacja w pewien sposób ją dotknęła.
-Tak, za kilka dni. Annie miło było cię spotkać, ale teraz muszę już iść.
-Może jeszcze kiedyś się spotkamy, no i gratuluję.
-Dzięki. Trzymaj się.
Zaczął przeciskać się przez tłoczących się ludzi nie widząc wzroku jakim odprowadziła go Annie.


         Dopijała kolejnego drinka. Sama dokładnie nie wiedziała jak się nazywał. Pamiętała jedynie, że było to coś związanego z ekstazą. Zora po raz kolejny opowiadała jakąś historię, która sprawiła, że zaśmiały się głośno. Były tylko we dwie, bo Jessie tylko z Zorą się przyjaźniła i tylko przy niej czuła się swobodnie. Znajdowały się w klubie, w którym nic poza muzyką nie było słychać. Czasami musiały wzajemnie do siebie krzyczeć, by choć na chwilę pogadać, a zaraz potem wybuchały głośną salwą śmiechu. Nie można było powiedzieć, że nie zwracały na siebie uwagi. Ubrane w czarne stroje króliczków playboya, z puszystymi ogonkami, przy ledwo co zasłoniętych pośladkach, z bladoróżową muchą przy szyi i puszystymi króliczymi uszkami, były atrakcją wieczoru. Welon, który Jessie miała przyczepiony do króliczych uszu, przeszkadzał jej, ale po trzecim drinku przestała zwracać na niego uwagę. Bawiły się wyśmienicie, ale dudnienie muzyki i brak możliwości swobodnej rozmowy zrobiły swoje. Po północy miały dość.
-Jedziemy do Continentala – Jessie wstała od stolika i przez chwilę zastanowiła się czy da radę iść.
-No wreszcie chwilę odetchnę. Nogi włażą mi.. doskonale wiesz gdzie.
Pospiesznie wstała i chwilę później czekały na jakąkolwiek taksówkę. Noc była wyjątkowo ciepła jak na koniec września i Jessie głęboko wciągnęła powietrze.
-Czy coś cię martwi? – Zora utkwiła wzrok w przyjaciółce.
-Nie, dlaczego pytasz?
-Od kilku dni wyglądasz tak, jakbyś się czymś martwiła. Martwisz się ślubem?
-Nie, skąd.
Mulatka myślała, że Jessie coś jeszcze powie ale zaległa między nimi cisza. Wiedziała, czuła że coś ją trapi jednak nic nie mogła na to poradzić.
-No ok, czyli nie mam co liczyć na to, że mi powiesz.
Dziewczyna zaśmiała się. Szczerze. Bo przy Zorze nie potrafiła inaczej.
-Uwielbiam cię, wiesz?
-Pff. Tylko uwielbiasz? Ja cię kocham dziewczyno! A ty mówisz marne uwielbiam? Jak możesz tak mnie ranić.. – jej płaczliwy głos spowodował kolejną porcję śmiechu. Prawda była jednak taka, że w dużej mierze rozweselił je alkohol.
Nawet w taksówce nie potrafiły się uspokoić. Te pół godziny, które spędziły z kierowcą, sprawiło że ze śmiechu rozbolały je brzuchy, bo mężczyzna sypał kawałami jak z rękawa. W końcu wycierając zapłakane oczy, pożegnały się z taksówkarzem i stanęły przed lokalem.
-Jeszcze pięć minut i posikałabym mu się na siedzeniu – Jessie odetchnęła z ulgą.
-Ten facet zabija śmiechem, współczuje jego żonie.
Zora zaśmiała się w głos, po czym złapała za brzuch i jęknęła głośno.
-Jutro będę mieć zakwasy.
Otworzyła przed Jessie drzwi i weszły. Od razu do ich uszu dotarła muzyka. I tego właśnie potrzebowały. Spokojnej klimatycznej muzyki, do potańczenia i napicia się a nie tej sieczki, jak to Zora nazwała, którą przez pół wieczora były maltretowane. Nie zdziwiły się posyłanymi w ich kierunku spojrzeniami mężczyzn bądź kobiet, strojem nie pasowały do miejsca w którym się właśnie znalazły, ale miały to gdzieś. Jedynym celem była dobra zabawa, a tego wieczora takiej im nie brakowało.


Zobaczył ją bawiącą się w najlepsze i przykuwającą wzrok niejednego faceta na sali. Był zdziwiony, że na tyle klubów wybrali ten, w którym bawiły się dziewczyny. Jednak zdziwienie szybko zastąpiła radość. Podszedł niezauważony i klepnął Jessie w pośladek. Odwróciła się gwałtownie i mógłby przysiąc, że była gotowa do ataku.
-Higgins, cholera, mogłam ci przywalić. Doskonale wiesz, że mam niekontrolowane ruchy.
-Hawks, ja po prostu nie mogłem sobie tego odmówić.
Przyciągnął ją do siebie i gorąco pocałował. Wyczuł smak alkoholu, który zmieszał się ze smakiem whiskey, wypitej tuż przed przyjściem tutaj. Z każdą sekundą chciał jej więcej, i więcej.
-Dajcie sobie na wstrzymanie – tuż za nimi usłyszeli głos Tony’ego.
Niechętnie oderwali się od siebie, chociaż wciąż wpatrywali się w swoje oczy. Nie zauważyli nawet kiedy całe ich towarzystwo rozeszło się, a to żeby potańczyć, a to żeby zamówić kolejne drinki. Przejechał palcami po jej policzku.
-Stęskniłem się za tobą..
-To tak jak ja.. – westchnęła z uśmiechem.
-Może się stąd urwiemy?
-Nie powinniśmy ich tak zostawiać. Przecież to..
-Czy oni wyglądają jakby nas potrzebowali? – przerwał jej, wskazując dłonią na parkiet.
Nate obściskiwał się z Zorą, Seth podbijał do jakiejś blondynki w skąpym stroju, a Tony z resztą chłopaków okupywali bar. Wyglądało jakby w ogóle nie przejmowali się parą, dla której znaleźli się w tym lokalu.
-Dzisiejszej nocy zabiorę swojego osobistego króliczka do domu – wyszeptał wprost do jej ucha – i ten króliczek dla mnie zatańczy..
Jessie gwałtownie oderwała się od niego i nie reagując na jego pytające spojrzenie, podeszła do Tony’ego. Widział uśmiech na twarzy brata, gdy coś jej odpowiedział po czym kiwnął głową. Zaraz obok niego pojawiła się dziewczyna, wyciągając w jego stronę swoją dłoń.

         Szczerze powiedziawszy nie wierzył w to, że Jessie może przed nim zatańczyć, sądził raczej iż się w jakiś sposób wykręci. Najwidoczniej drinki zrobiły swoje, bo w tym momencie siedział na sofie obserwując przyjaciółkę, przygotowującą wszystko do występu.
-Naprawdę myślałem że stchórzysz.
-Zamknij się Higgins – zaśmiała się – i daj mi chwilę.
Nie odezwał się więcej. Nie minął kwadrans, a salon tonął w świecach. Zastanawiał się nawet skąd ona wytrzasnęła tyle świec, i to o tej porze. Niespiesznie zaczęła zapalać każdą z kolei. Nie przebierała się, nie było takiej potrzeby. Oboje wiedzieli, że zaraz po tańcu jej ciuszki zostaną rzucone w kąt, o ile dotrwają do końca. Ustawiła jakiś spokojny utwór i usiadła jakiś metr od niego. Światło świec delikatnie skrzyło się na jej skórze, a wzrok pełen pożądania jaki miała, patrząc wprost na niego, sprawił, że oblizał usta. W rytm muzyki podniosła się i podeszła bliżej. Jej dotyk na jego udach, jej włosy łaskoczące jego pierś. To był dopiero początek, a on był tak podniecony, że poczuł ból w podbrzuszu. W tańcu kusiła go, nakręcała, torturowała dotykiem, by zaraz odsunąć się od niego. Poruszył się nieznacznie, gdy po raz kolejny pochyliła się sexownie w jego stronę. Nie wytrzymał. Nie był w stanie wytrzymać. Złapał ją za ramiona i przyciągnął do siebie. Z chwilą wylądowania na jego kolanach, Jessie wpiła się w usta chłopaka. Gwałtownie wstał, a chcąc ją posadzić na komodzie, strąciła ręką ramkę tam stojącą. Nawet nie zwrócili na to uwagi. Byli zbyt pochłonięci sobą. Znaleźli się w swoim własnym niebie i piekle zarazem, bo powiedzenie „Gorąco jak w piekle” wpasowało się tu idealnie.


***

Tarcza księżyca ukazała się w całej swojej potędze. Wielka, błyszcząca, przynosząca ochłodzenie po gorącym dniu. Rozjaśniała bladym światłem wszystko w jej zasięgu, ocean, plażę, drzewa. Westchnęła. Znowu to samo. Wątpliwości dopadały ją, gdy tylko zostawała sama, gdy nie było w pobliżu kogoś kto mógłby na chwilę oderwać ją od tych chorych myśli. Wiedziała, że robi dobrze, że tego chce, jednak słowa matki odnośnie miłości przyćmiewały całe jej szczęście. Nie musiała być na ślubie, by psuć wszystko
-Wszędzie cię szukam..
Odwróciła powoli głowę, spoglądając na postać siadającą na piasku obok niej. Wręczyła jej szklankę z bursztynowym trunkiem i sądząc po intensywnym zapachu, była to whiskey.
-Dzięki. Dlaczego byłam poszukiwana, stało się coś?
-Chłopaki urządzili sobie pokaz muskułów, szkoda to przegapić. – Zora zaśmiała się pociągając dość spory łyk.
-Dzisiaj sobie to daruje – uśmiechnęła się, jednak wzrok utkwiła w kilku kostkach lodu, pływających w szklance. Mulatka nie wiedziała jak pomóc przyjaciółce, bo pytając się wprost ta kategorycznie zaprzeczała by cokolwiek mogło ją gnębić, jednak ona po prostu czuła, że coś jest nie tak.
-Znasz prawdę o moim ojcu, wiesz jak i kiedy umarł..
Zora przytaknęła, chociaż Jessie nawet na nią nie patrzyła.
-..powiedziałam ci, że matka jest zapracowana. Gówno prawda – prychnęła, opróżniając szklankę i krzywiąc się nieznacznie – odkąd umarł ojciec nie miała dla mnie czasu a wręcz.. – zamilkła na chwilę – ..chodzi o to, że byłam u niej ostatnio i powiedziała mi coś na kształt tego iż miłość to jedno wielkie kłamstwo..
-Bzdura – Zora zareagowała natychmiast – przykro mi że ci to mówię, ale twoja mama nie ma pojęcia co oznacza miłość. Jessie czy twoje uczucie do Taylora to kłamstwo?
-Nie.
-A czy myślisz, że uczucie Taylora do ciebie?
-Raczej nie..
-Bez tego raczej. Kochacie się, przyjaźnicie. Dlaczego ty nigdy nie pamiętasz tego co ważne, jak na przykład tego kolorowego drinka z Continentala, a pamiętasz bzdury którymi cię karmią.
Parsknęły śmiechem, bo obie w tym samym momencie przypomniały sobie własne poczynania na panieńskim, próbując zapamiętać skład drinka podawanego przez barmana, co przy ich stanie było awykonalne.
-To moja matka..
-Kobieto, bierzesz ślub w najpiękniejszym miejscu na ziemi, kocha cię cudowny facet, którego kochasz równie mocno. Jego rodzice cię kochają. Bierz z życia to, co ono ci oferuje, zwłaszcza jeżeli są to szczęśliwe momenty.
Zacisnęła mocno pięści, postanawiając sobie jedno. Matka nie zepsuje jej ślubu. Mogła zatruwać całe jej życie, ale tego jednego dnia nie pozwoli jej spieprzyć. Zora widząc minę przyjaciółki uśmiechnęła się szeroko.
-Masz rację. Wezmę co mi oferuje, idziemy na pokaz mięśni.
Wstała otrzepując sukienkę z piasku, zaraz po tym mulatka poszła w jej ślady.
-Wróciła moja Jessie. Taką cię najbardziej uwielbiam.
 

***


Wpatrywała się we własne odbicie i nie wierzyła w swoje szczęście. Biała suknia opinająca jej ciało. Atłasowa opaska utrzymująca w ryzach jej rozpuszczone włosy. Bukiet z kwiatów plumerii w spoconych już dłoniach. Miliony myśli przelatywały przez umysł, miliony wątpliwości. Czy będzie odpowiednią osobą dla Taylora? Czy da mu szczęście? Pokręciła delikatnie głową, tak by nie zburzyć misternie ułożonej fryzury nad którą męczyła się od rana Zora i wzięła głęboki wdech. Z chwilą gdy to zrobiła usłyszała ciche pukanie, zaraz potem w drzwiach pojawiła się postać Richarda, ubranego w czarne spodnie i białą koszulę. Uśmiechnął się do niej.
-Gotowa?
-Chyba tak..
-Boisz się?
Skinęła niepewnie głową. Wszedł w głąb pomieszczenia, zamknął za sobą drzwi i stanął tuż przed nią.
-To naturalne. Przynajmniej tak mi się wydaje. Gdy trzydzieści lat temu stałem przed ołtarzem, byłem tak zestresowany, że niewiele brakowało bym zwrócił śniadanie. Tak, tak – zaśmiał się widząc zdziwienie w oczach przyszłej synowej – stres mnie zjadał, ale wystarczyło zobaczyć Lorraine.. wszystko wtedy przestało mieć znaczenie, wątpliwości, niepewność, strach. Liczyła się tylko ona.
Wyciągnął w jej stronę ramię.
-Dziękuję..
-Ni..
-Dziękuję za to, że jesteś tu ze mną – przerwała mu.
Dalsze słowa utknęły w jej gardle, tworząc jedną wielką kluchę. Ale Richard nie potrzebował słów. Ujął jej dłoń pod rękę i uśmiechnął się pokrzepiającą.
        

Wraz z otwarciem drzwi uderzyła w nią fala ciepłego powietrza jak i feeria barw, spowodowana zachodzącym słońcem. Wszystko dosłownie tonęło w odcieniach pomarańczy, złota i czerwieni, nie spodziewała się że sceneria będzie tak piękna, że zapierało dech w piersi. W tle leciała cicha melodia grana zapewne na skrzypcach. Szła po dywanie z białych i różowych płatków, słysząc przyciszone szepty. Niewielu gości biorących udział w przyjęciu weselnych usadzono po obydwu stronach ścieżki, którą w tej właśnie chwili niespiesznie przemierzali. Dzisiejszego poranka, widząc krzątającą się obsługę przygotowującą całe przyjęcie, czuła żal w sercu, że po stronie jej jako panny młodej nie będzie nikogo. Teraz jednak widząc tych ludzi, rodzinę, przyjaciół odczuwała jedynie radość w sercu, tak wielką, że uniosła głowę. Wtedy jej wzrok napotkał spojrzenie Taylora. Richard miał rację. Wszelka niepewność, wszelkie wątpliwości rozpłynęły się wraz z delikatnym wietrzykiem jaki owiał jej twarz.
Tata..
Myśl ta wywołała uśmiech na twarzy.
Wreszcie dotarła do niewielkiego podestu, na którym stał Taylor. A za nim pastor, uśmiechając się promiennie i poprawiając raz po raz okulary w grubej oprawie. Nie zwracała już na nikogo uwagi.
Ciepło..
Nie słyszała słów, jakimi powitał ich powiernik Boga.
Bezpieczeństwo..
Nie widziała ludzi wpatrujących się w nich z zachwytem.
Spokój..
Nikogo nie było.
Miłość..
Tylko ona i on. I te odczucia, które wpełzły do jej głowy gdy tylko go zobaczyła. Nagle wszystko inne przestało mieć znaczenie, brak matki czy też innej rodziny. Tworzyli w tym momencie coś, za czym goniła przez całe życie.
        
Nie mógł oderwać od niej wzroku, od chwili gdy wyszła pod rękę z ojcem, nie spuszczał z niej wzroku. Ba, nawet nie był w stanie zamrugać. Słowa pastora nie bardzo do niego docierały. Widział jego otwierające się usta, ale nie wydobywał się z nich żaden dźwięk, za to dotarł do niego jej głos.
-Przysięgam kochać cię każdego dnia..